syndrom palonych miast
2006-12-27 – 21:24Na Święta zwykle nastawiam się negatywnie. Rodzina bliższa i dalsza, te same rozmowy o tym kto ma ile kasy, kto na co choruje, a komu się zmarło. Jednak w tym roku nie było strasznie. W Święta wskoczyłem prosto z biegu. Zakupy na lotnisku, przylot z Brukseli, dół na terminalu lotów krajowych w Warszawie (żenujący jest ten “terminal”), i lulu. W piątek zdalna praca – praktycznie tylko rezerwacje i rozliczenie papierków i pierwsze frustracje rodzinne. A wieczorem wigilia klasowa i przedwczesne wyjście po angielsku. W sobotę sopot, piwko z Tomkiem i Lesiem, Atelier (puste – wszystkie porządne dziewczyny ten dzień spędzają przy garach), a potem jeszcze jedno miejsce i zapiekanka na Świętojańskiej.
Wigilia bez stresów większych. Chyba rodzina wrzuca sobie na luz i walka o egzystencję nie jest już podstawowym tematem. Wszelkie próby dominacji zbyte bez komentarza lub pogardliwym spojrzeniem. Dzieciaki się ucieszyły z prezentów, goście za długo nie siedzieli, czyli spoko.
Poniedziałek – nic.
A we wtorek już się trzeba pakować, uczyć, a wieczorem umówione piwko.i przegrałem w grze zwanej obsesją zapachów. i to ja byłem ten zły.
A rano w taksówce usłyszałem, że to już jest koniec.
syndrom palonych miast (burnt cities syndrome) – when you are about to leave a place and there is no return, suddenly everything starts to work out, you meet somebody, have great fun, travel, it’s better than ever before. The reason for that to happen is probably because when you are about to leave a place ‘forever’ you do things normally you wouldn’t do, you take some risks you wouldn’t normally take. Happened to me before going to Turkey, when I was leaving Turkey, before going to Iran, and yesterday.
One Response to “syndrom palonych miast”
Need a hug, baby? Always yours
By PanCake on Dec 27, 2006