there is a lot of lonely nights in this job description
Wednesday, September 26th, 2007Mobile dump.
1 – Roskilde, DK
2 – Warsaw, PL
3 – Gdynia, PL
4 – Warsaw, PL (tonight)
5 – Warsaw, PL (tonight)
if you don't know where you're going any road will take you there
Mobile dump.
1 – Roskilde, DK
2 – Warsaw, PL
3 – Gdynia, PL
4 – Warsaw, PL (tonight)
5 – Warsaw, PL (tonight)
Zadziwiająco łatwo wtapiam się w tę całą warszafską rzeczywistość. Holendrzy odwiedzający Tomka, imprezki, nocne eskapady i żarcie na mieście. Naturalna część mojego życia.
Uwielbiam nieprzewidziane. Trafiam w piątek do Naleśnika (wcześniej błądząc po mieście, bo Jane z GPSa zaczęła mnie oszukiwać… bitch!), a tam okazuje się, że ktoś jeszcze (samiec) pretenduje do tej samej kanapy co ja. No to szybki telefon do Koali i oto ląduję na Jesionowej (willa na starej Ochocie, gdzie mieszkałem prawie rok w czasach ACN). Wszystko tu jest znajome i czuję się naprawdę dobrze. Przyjechałem do Wawy na 4 dni – postanawiam zostać na tydzień. Z resztą nie bardzo mam powody, żeby wracać do Gdyni. Przez moment pojawia się myśl, żeby przeprowadzić się na Jesionową na jakieś 2 miesiące. Ale niestety od początku października wszystkie pokoje zajęte. Widocznie los ma inne plany.
Powoli zaczynam planować następne podróże. Sylwester?
Pics from my last night in Delhi. There were some celebrations on the streets of Paharganj because of some religious festival.
This is the last set of photos from my trip to India in 2007. I’m done. :-)
Varanasi:
Raju Baba (in Varanasi):
On the way to Kashmir:
Srinagar (Kashmir):
Amritsar:
Szymon in Leh:
Misio:
Extra – Szymon home alone:
I was walking back to my hotel after an extremely good day (it was Shiva festival) when I saw this man dressed up in white and orange robe in one of those narrow streets. I always feel respect to them (I always feel respect to all kinds of people strictly following their believes, whatever they are). I always look in their eyes and greet them with a nod. Surprisingly they almost always greet me back. “Namaste.” “Namaste.” “You speak Hindu?” “No.” This is how I met Raju Baba. This is how my biggest adventure in Varanasi began. So simply.
Instead of turning to my hotel I just continued walking with the guy having a polite conversation. He was surprisingly open-minded with a great knowledge and a great attitude. We went down by the Ganges river and set at an empty at this time ghat. Smoked a cigarette and talked, talked, talked.
He started to tell me about Hindu religions. So he was a Sadhu – a holy man dedicated to the search for God. He lived in the mountains to the North from Varanasi in an ashram (holy sanctuary, usually a little commune gathered around a guru).
We climb up a dark tower to see a burning ghat (a place by Ganges where families bring human bodies to burn them). Only 4 kind of people are not being burnt according to the traditions: Sadhu – because they are already pure, children – the same reason, pregnant women – because they have a kid inside which is pure and people bitten by cobra – because cobra is a Shiva’s necklace and its kiss is considered as a blessing. These bodies are thrown to Ganges. After spending some time at the top of the tower we walked around through narrow streets. In the end I was invited to his brother’s house. I bought some small textile souvenirs (mostly for myself). His brother was angry with him because he offers me good price (which are almost nothing compared to Europe anyway). We set up a meeting for tomorrow to go to the other side of Ganges.
The following day he was waiting for me at 6 in front of my hotel as agreed. We went to one of the bathing ghats and took a rowing boat. It is funny to see tourists in fully packed boats going the standard route up and down the ghats (as I did the day before) giving us a strange look as we – a white guy and a guy with long beard and an orange scarf – take the not common direction to the other side of the river. When we arrive to the other bank we find a human skull on the sand. I make some pictures of Raju holding it on a stick. We went there to visit a small Krishna ashram. As Krishna was a helper of a cow they were also doing this work in this ashram. They also had a nice garden to meditate. Pilgrims can come to ashrams and stay for free (donations or work is appreciated).
Raju told me the story of his life. He is in his thirties now. When he was a teenager he lived in Goa (the most touristic beaches in India). He made quite a lot of money on selling drugs to tourists. He had a gangsta-style life. That’s when he learnt languages. But then he lost everything and dedicated his life to God.
After the trip we visited a Nepali temple and then went to a rooftop restaurant in his brother’s hotel. Raju has two brothers. One of them owns a manufacturing business of textile, musical instruments and more. The other one owns a hotel with this rooftop restaurant (the best view in Varanasi) and a few other buildings. They also do some other businesses, not always completely legally. They are unhappy. The one that owns a hotel rarely goes out on streets. Raju kept telling them to go with him to the mountains and leave their problems behind. But they were too much into it to be able to do that.
Sitting on a rooftop some tourists were coming to Raju to make a pic. He was playing jokes on them – we had so much fun.
This was my last day in Varanasi. I went back to my hotel to pack up my stuff. I met with Raju again after check out. He gave me some shirts I ordered to be sewn for me. For the last time we go to sit by a ghat. Some people come around to bath in Ganges.
– You can give a donation for my ashram if you want. Just do what you feel like. Do it for your karma. If you are happy I am happy. And this is important. Money is never important.
I give him a donation. He was the best guide I could have. Good karma.
PS. I take a cycle-rickshaw to the railway station. I almost have tears in my eyes – I’ve had so many great moments in this place. The man who’s riding a rickshaw has a bandage around his ankle and then wrapped it in a plastic bag. On a crossroad he points his finger at a lying cow. “Bite! Bite!” he says and points at his ankle. “God’s blessing!” I reply (as cow is a holy animal). “Double blessing!” the man replies. This is Varanasi.
Biały podniebny ptak Lufthansy w biznes klasie zabiera mnie ze świata smaków i kolorów, prawdziwych emocji i walki o egzystencję, do świata srebrnych zegarków, executive lounge’ów, niezwyle ważnych telekonferencji, smutnych panów zasłaniających się na spotkaniach laptopami i przyjaciół, którzy jeśli już odbiorą telefon, to zazwyczaj rozłączają się szybko po nagle rzuconym “muszę kończyć”.
Jak to mądrze powiedział freakowaty Izraelita w McLeod Ganj: “Jak wyjeżdżasz, podróżujesz, to jest to wspaniałe, budujące charakter doświadczenie. Opuszczasz swój codzienny świat, uwalniasz się od swojego ego, którym się tam otaczasz. Tutaj nikt cię nie zna, spotykasz ludzi, rozmawiasz, coś przeżywasz. To duże doznanie duchowe.”
Spojrzałem na swoje życie z tej odległej perspektywy i wyciągnąłem wnioski. Dostrzegłem swoje błędy, negatywne cechy charakteru, ale i pozytywne strony mojej sytuacji. Większość marzeń jest realna do zrealizowania. Wymaga tylko odpowiedniej determinacji i wykonania czasem tysiąca małych kroczków na scieżce realizacji. Chyba kroczę dobrą drogą.
Jedna ze spotkanych w podróży Polek w notesiku miała stronę zatytułowaną Postanowienia. Były to jej podróżne chęci przełamania przyzwyczajeń. Oczywiście nie przeczytałem ich, bo to zbyt osobista sprawa. Jednak ja też muszę sformułować swoje Postanowienia. Po-podróżne.
A teraz aklimatyzacja w Polsce. Powrót do Gdyni. Jakiś małe zadania dla polskiego biura. Kopanie duposchronów, ściągany na ostatnią chwilę ekspert, tłumaczone w ostatniej chwili dokumenty, organizowane bez przygotowania spotkanie z klientem. Jednak przez półtora roku przyzwyczaiłem się do trochę innego podejścia do pracy, a tu back to Polish reality. A w weekend studia, spanie u Naleśnika i Piotrze, imprezy, zniszczenie organizmu, urodziny Anki (o dziwo ten sam dzień co kto inny). Coś działo się.
Uczę się chodzić prawą stroną chodnika.
Some picture from McLeod Ganj (Dharamsala) – Little Tibet – the headquarters of the Tibetan Government in Exile and Dalai Lama’s residence.
I have added the e-mail subscription functionality. You can find it in the right sidebar. Feel free to test it/use it. Let me know if you have any problems.
Przełom. Po ponad 3 tygodniach ogoliłem się. Looked like shit.
Wracając z Agry chyba pomyliłem pociągi, bo ten którym jechałem nie dojeżdżał do New Delhi. Wysiadam na jakimś dworcu i kurde, kurde, kurde, gdzie ja jestem. God bless Lonely Planet, znajduję stację na dużej mapie Delhi. Autorikshaw i uratowany.
Jutro ostatni dzień. Pewnie leniwe włóczenie się po sklepach. Jakoś chyba nie czuję się jak zwiedzanie i focenie. Ale może się przemogę.
Some pics from Srinagar, Kashmir:
How did this get here?
Moj pokoik.
Uhahany misio.
Zasluzona reklama. This houseboat recommended.
Po uratowaniu zycia Japonczykowi radosna atmosfera w jeepie.
Paradise on Earth.
Agra i Taj Mahal były dla mnie zawsze miejscem, które chciałem odwiedzić. Bajkowy pałac w dalekich Indiach, synonim wielkiej przygody, na którą długo nie mogłem sobie pozwolić. Krocie obejrzanych zdjęć dawały mi jakieś wyobrażenie i stworzyły obraz tego miejsca.
Po przyjeździe idę z poznanymi w pociągu Francuzkami do hotelowej restauracji na dachu. Stoimy, patrzymy, patrzymy i w końcu komentarz: “It’s too small!” i śmiech.
Jesteśmy dosyć blisko Taj Mahal, które z tego miejsca nie wygląda zbyt okazale. No i jeszcze wokół aż do samych murów brzydkie domy, te same osrane ulice ze stragano-sklepami w których kupisz zarówno gwoździe jak i surowe mięso (muchy gratis). W wyobraźni wyglądało to trochę inaczej. Spodziewałem się bardziej hoteli z neonami i wielkich parkingów na autokary pełne amerykańskich, japońskich i niemieckich emerytów.
Znajduje się jeszcze większa paczka Francuzów i spędzamy pijacki wieczór na dachu pobliskiej restauracji (widok gorszy, ale jest za to piwo).
Następnego dnia pobudka 5:20 i wczesne zwiedzanie, no bo Lonely Planet każe zwiedzać o świcie przy wschodzie słońca (zabiję tych co piszą te przewodniki). W ogóle parszywa, bezsenna noc. No i Taj Mahal przy bliższych oględzinach jednak pasuje do wyobraźni. Prawdziwy estetyczny majstersztyk. Szczegóły rzeźbień, marmury, mozaiki z półszlachetnymi kamieniami ruszają nawet takiego ignoranta jak ja. Przypomina mi się Esfahan w Iranie, który przy odrobinie propagandy pro-turystycznej mógłby śmiało konkurować z tym miejscem. Aaaa… i z bliska Taj Mahal jest jednak duży.
Tutejsze gazety pełne są przemocy, ludzi grożących pistoletami, złodziei linczowanych przez tłum przy pomocy policji, antypakistańskiej propagandy i wyścigu zbrojeń. Dwa razy ocieram się o wydarzenia z pierwszych stron gazet. Przedwczoraj chodząc po Old Delhi widziałem dużo policji/wojska z pałkami bambusowymi. W gazecie przeczytałem potem o zamieszkach, które miały miejsce. Wczoraj jak jechałem do Agry, to też się dowiedziałem o zamieszkach, które miały miejsce tuż przed i dlatego Taj Mahal było zamknięte, podobnie jak niektóre z dzielnic i zalecane było pozostanie w domach po 18stej. Dziś chyba wszystko ok. Jakoś zupełnie nie robi to wszystko na mnie wrażenia. Tough world.
Agra streets 300 meters from Taj Mahal.
Yet another rooftop restaurant.
Yet another rooftop restaurant.
And some more or less just-like-everybody shots:
Jakies krzywe musi byc. ;-)