It’s all quite safe… if you’re lucky.
2009-05-22 – 22:07Ostatnie dni spędziłem na farmie pośród równin Pantanalu, gdzie oglądałem różne dziwne zwierzątka, łowiłem piranie, jeździłem konno, a nocami pijąc campirynie i cachace, grałem w pokera z Leanną i Jasonem – sympatyczną parką Kanadyjczyków i Josem – życzliwym Żydkiem, którego oskubaliśmy niemiłosiernie. Fotki później.
Po tem jedna noc W Corumbie, a teraz już siedzę w Quijarro w Boliwii, czekając na pociąg, który ma mnie zabrać do Santa Cruz. Znowu ścisk żołądka (właściwie od kilku dni), który występuje zawsze przed wizytą w nowym kraju. Ale przekraczam granicę i znowu momentalnie widać różnicę. Inne drogi (do dupy), samochody (rozpadające się), ludzie (ponad 50% populacji to Indianie). No i znowu można się dogadać po Hiszpańsku. Uważać na siebie trzeba, ale jak mówi przysłowie “uda są zawsze dwa – albo się uda albo się nie uda”. Albo jak powiedział spotkany ostatnio Japończyk (w podróży po Ameryce Środkowej i Połuidniowej od roku) “It’s all quite safe… if you’re lucky.” To tyle, żyję i mam się dobrze.