uśmiechu brak na twarzy, nienauczony marzyć
2009-09-28 – 18:57Mam na imię Szymon, od 15 miesięcy nie pracuję.
To chyba było jak leciałem do Meksyku. Na 3-tygodniowe wakacje od korporacyjnej rzeczywistości. Wyjątkowo długie, zwykle tyle nie dają, ale szef – Niemiec, na szczęście kumał, co to życie prywatne i co to ciężka praca, i potrafił oddzielać te rzeczy od siebie, swoim pracownikom także starał się dawać choć trochę wytchnienia, gdy można było…
W każdym razie jestem na lotnisku. Kiedy to było? 2007 chyba. Czekam kilka godzin na ten lot międzykontynentalny kupiony za mile wylatane w korporacji. Lot z długą przesiadką w jakimś Monachium, czy Stutgarcie, ktoż wie co to było, widziałem te wszystkie lotniska tyle razy latając na delegacje. Dzieciak z laptopem, który lata do pracy co tydzień samolotem, kto by pomyślał, 2 lata wcześniej, jak kończyłem studia, że będę latał do pracy samolotem. Ale korporacja mnie wyczaiła, ex-bardzo-dobry-student, ambitny, potrzebują takich dzieciaków. Dobrze jeżeli przy tym w miarę wygląda i potrafi się wysłowić w zdaniach więcej niż pięciowyrazowych.
Dużo czasu do zabicia. Mega ulga i luz, że tym razem nie jestem na lotnisku w przyciasnym garniaku. Łażę gapiąc się na to wszystko. Kawiarnie, bezcłowy, alkohol, fajki, perfumy, koszulki polo, okulary słoneczne, walizki, zegarki… Wszystkie gadżety człowieka sukcesu. Łażę, patrzę. I widzę zegarek za 14.ooo euro. Holy shit! Włącza mi się myślówa. 14.ooo euro, kurwa, kogo na to stać. Gdybym miał 14.ooo euro… No właśnie. Co bym zrobił?
Nie, korporacyjne życie nie było złe. Przynajmniej nie ta druga praca. Dostałem na tacy, za darmo kilka błyskotek, za które niektórzy daliby się pokroić. Brykę z radiem i klimą, w kolorze jakimchciałem, telefon z nieograniczoną ilością impulsów. I to co dla niektórych było poświęceniem, a dla innych zbawieniem, pracę, dzięki której miałem namiastkę podróżowania. 100 czy 200 startów i lądowań w 2 lata. Poza tym ten blichtr życia, na którego bym pewnie nigdy nie zaznał, gdybym miał sam za to płacić. Hotele za 200 euro za dobę, z białymi jak śnieg, mięciutkimi szlafrokami, sauną i gym’em. Albo wtedy, gdy dali mi w wypożyczalni kabrioleta, sportowego Merca, i jechałem nim 210 z opuszczonym dachem po autobahnie. Albo Hilton w Sztokholmie z widokiem na zatokę i stare miasto. I niewyobrażalny stres na żołądku. Ale nie, nie było źle, toż dla niektórych ten blichtr, to niedoścignione marzenie, dla mnie ciekawe doświadczenie, zdecydowanie “coś nowego”.
Pierwszy kumpel “wykitował” (zwolnił się, zmienił firmę) po 6 miesiącach. Szef pyta co poszło źle. Mówi “Sorry, to nie dla mnie, nie chcę takiego życia, te wstawanie o 4 rano na samolot, a potem jeszcze 8h w pracy, to nie dla mnie.” A hotelewe pokoje są tak bardzo samotne. Zwłaszcza, jeśli przez 3 miesiące żyjesz w hotelu, gdzie otwierane na karte magnetyczną pokoje wyglądają tak samo, tylko zmienia się numer na drzwiach. Tyle razy zdarzyło się nam iść do recepcji z pytaniem “Przepraszam, zapomniałem jaki jest numer mojego pokoju w tym tygodniu.”. Obciach, nie? Zapomnieć numer swojego pokoju. I to nie raz.
Na szczęście w Brukseli udało mi się załatwić sobie mieszkanie na własną rękę, z Ignacio, hiszpanem, włochatą małpą. Mieszkanie i życie. Znajomych, spacery, imprezy, gofry, balkon. Piękna odskocznia od tej roboty po 10h dziennie. Było tak pięknie, ciężka praca, ale wszystko poza tym, jedna wielka, wspaniała przygoda.
Tak więc stoję przed tym sklepem i myślę sobie, co bym zrobił gdybym miał np. 14.ooo euro. Wtedy chyba wymyśliłem tę podróż. Wciąż nie wierzyłem, ze naprawdę mógłbym to zrobić, ale urodziła się szalona idea. Marzenie.
Kumasz, o czym mówię, doktorku?
Nie ma limitu, możesz gonić w nieskończoność. Za zegarkami, samochodami, domami. Albo w małej skali za nowymi butami, świecidełkami, kurteczkami, telefonami, gadżetami. Spoko, jeśli o tym marzysz i daje ci to szczęście, to dobrze, goń, goń, do utraty tchu i bądź szczęśliwy. Gorzej jeśli nie sprawia ci to szczęścia, a wciąż za tym gonisz i przysłania ci to cały świat. Lakierki i żel we włosach. Tacy kończą raczej źle.
Bez przesłania, bez komentarzy.
PS. Przepraszam wszystkich wyczulonych na język, za to, że użyłem wulgaryzmów.