tak wygląda moje miasto nocą
Saturday, July 11th, 2009[Sucre, Bolivia]
if you don't know where you're going any road will take you there
[Sucre, Bolivia]
[Sucre. Bolivia]
These are some of the people thanks to whom my stay Sucre (almost 1 month ) was such an amazing experience. Thanks guys and see you around!
Luis (Brazil) and Pasikonik (Polandia)
Luis (Brazil)
Luis’ new shoes (China?)
Linsel (New Zealand)
Filip (Polandia)
Inbar and Ira (Israel)
and me
Pasikonik znowu pieknie napisal. A nawet filmiki pokazal. Uwaga: tylko dla dzieci powyzej 16 roku zycia, bo Wujek Szymon klnie jak pijany szewc. TUTAJ.
A tymczasem na pace ciezarowki przyjechalem autostopem z Pasikonikiem zakurzona droga 300 km z Potosi do Uyuni. Cudowne widoki, gory, zachod slonca na trasie, a potem gapienie sie w gwiazdy i w ksiezyc w pelni, wtuleni bo zimno nieslychanie i sluchanie muzyki. Ale co tam bede opowiadal, te chwile byly tak magiczne, ze nie do opowiedzenia. A zdjecia kiedys tez pokaze.
Mozliwe, ze pojedziemy autostopem na pustynie… Todo es posible.
[Potosi, Bolivia]
Po prawie miesiacu w Sucre w koncu udalo mi sie wyjechac. Mialem szczescie, bo poznalem tam wielu swietnych ludzi, z ktorymi doswiadczylismy wielu naprawde wspanialych momentow. Ale z drugiej strony osiagnalem ten stan umyslu, ze nie mialem motywacji, by poznawac nowych ludzi, od poczatku sie zaprzyjazniac. Znudzily mi sie bary, gdzie na pamiec znalem kiedy jest happy hour, obrzydl mi nawet Mitos, klub, gdzie piekne boliwijskie studentki puszczaja usmiechy do gringos.
Wyjechalem, jestem w Potosi, miescie na wysokosci 4070 m n.p.m. Na szczescie pamiec organizmu zadzialala i tym razem obylo sie bez choroby wysokosciowej. Ale jest plytki oddech i bardzo zimne noce, w koncu jest przeciez srodek boliwijskiej zimy. Jestem z Pasikonikiem, choc pewnie jutro nasze drogi sie rozejda.
Potosi, to miasto zyjace w cieniu wielkiej gory. Stad Hiszpanie czerpali ogromne zyski z kopaln srebra. Dzis takze dzialaja kopalnie, skad czerpie sie mineraly. Ciezka jest energia tego miejsca – kopalnie przez kilka setek lat zabraly 8 milionow istnien ludzkich.
Nakręciliśmy film. Dzieło. O nas, o marzeniach, podróżowaniu, tęsknocie, pasjach, kobietach, polityce, szpiegach, pieśni i tańcu, kulturze, Boliwii… Dzieło jak żadne inne wcześniej. Dzieło niepowtarzalne.
Wchodzimy w kulturę i obyczaje głębiej niż Cejrowski, a przy tym jesteśmy śmieszniejsi i bardziej bezkompromisowi niż Borat.
Wkrótce pojawi się trailer.
[nearby Tarabuco, Bolivia]
Wracając z Tarabuco zobaczyliśmy z Pasikonikiem ciężarówkę tak naładowaną ludźmi, workami, dobrami wszelakimi, że nie było już miejsca by wcisnąć nawet nogę, ba nawet nie dało się domknąć tylnej klapy. Reakcja była zgodna: “Musimy nią pojechać!”. Kierowca odmówił nam ze trzy razy. Nawiązaliśmy interakcję z lokalesami na ciężarówce: “Senior! Hay lugar para dos gringos?!”. W odpowiedzi otrzymaliśmy uśmiechy i zaproszenie. No to wsiadamy, ładujemy się na worki i skrzynki w momencie gdy ciężarówka rusza. Siedzimy w tym ścisku, z przodu na szczycie, mijani na ulicy gringos patrzą na nas z przerażeniem, a my jesteśmy szczerze szczęśliwi. Nawiązujemy interakcje z tymi prostymi, cudownymi, kolorowymi ludźmi. A potem przez pół drogi śpiewamy na całe gardło piosenki po polsku. Robimy zdjęcia, kręcimy film. Ludzie wysiadają w mijanych wioskach, ubywa pakunków. Do Sucre dojeżdżamy niemal sami.
Dla takich momentów warto to wszystko.
[Sucre, Bolivia]
…czyli Boże Ciało w Sucre obchodzono w tym roku na stadionie.
[nearby Samaipata, Bolivia]
Hike zaczyna się od dwugodzinnej jazdy jeepem po górskich drogach. W samochodzie przewodnik daje chętnym liście koki. Listki zgina się zębami na pół i umieszcza w policzku. Wkłada się dużo liści, pod policzkiem robi się gulka. Nie gryźć. Potem dorzuca się jeszcze katalizator reakcji chemicznej, małe grudki, zazwyczaj popiół innej rośliny. Policzek drętwieje, smak przypomina troche mate z Argentyny. Efekt, nieszczególnie silny, hike pod górę poszedł łatwo, wydawało się, że trwał godzinę, a nie trzy.
W Boliwii koka jest legalna. Nie znajdziesz robotnika na budowie, kierowcy autobusu nocnego, ochroniarza, który nie używa liści koki. Nikogo nie dziwi gulka pod policzkiem. Koka redukuje zmęczenie, poczucie głodu, senność, pomaga na chorobę wysokościową. Nie ma czym się ekscytować, ot inna kultura, inne używki.
update: The guy with big lenses is Carles Santana i García, you can visit his blog or go directly here to see a close-up of the condor.
Gościnnie z dźwiękiem i w kolorze pojawiłem się na blogu Pasikonika: tu i tu.
[Samaipata, Bolivia]
Fotki sprzed miesiąca z Samaipaty, wioski w której spędziłem 8 dni.
A na fotkach m.in., przygotowania do obchodów i obchody 391 rocznicy założenia wioski, wyprawa do El Fuerte – ruin Inków, Mark – fryzjer z LA i trochę różnych haseł, malunków i reklam wymalowanych na murach.
[Sucre, Bolivia]
Po 3 tygodniach w Sucre zaczęły się kwasy. Zazębiło się kilka plecionych naprędce intryg. Podgrzewane na wielu ogniach emocje musiały wybuchnąć. Nie do końca wiem, jak to się stało, że tak szybko rozwinęliśmy te obrzydliwe pajęczyny zależności, relacji, że tak szybko się w tym zaplątaliśmy, osiągnęliśmy stan, że kurs kolizyjny był nieunikniony. Ale dopiero gdy to wszystko wybuchło zdałem sobie sprawę, co tak naprawdę się dzieje, w jakim błotku stoję i czemu to wciąga. Przebudziłem się w tej pięknej scenerii, wśród ludzi, którzy wiodą tu swoje proste życia, tak odległe od naszych, przebudziłem się i stwierdziłem, że jest tak samo jak “dawniej”, że znowu zasiałem to przed czym zawsze uciekam, pieprzony Big Brother, znowu wdepnąłem w jakiś świat, którym się brzydzę.
Pieprzę cię miasto.
Z Pasikonikiem i Filipem zaczęliśmy kręcić. Trzech krętaczy nakręciło już kilka godzin materiału video. Może powstanie z tego coś ciekawego. Nogi świerzbią do ucieczki, ale tkwimy jeszcze przez moment w tym bagienku (czyli w tym pięknym mieście). Jeszcze się nie pozabijaliśmy nawzajem. Choć było blisko.
Ciężko jest przecierać ścieżki, gdy mieszka się w betonowej dżungli.
Jak widać jestem w stanie rozkładu bez ładu i składu. Ale jeszcze kilka dni. I znowu będzie długa droga przede mną. I NIEZNANE. I zacznie się jakaś historia zupełnie od nowa.
[Sucre, Bolivia]
Wczoraj w mieście pojawiły się maski. Co prawda w Sucre nie zanotowano jeszcze przypadków świńskiej grypy, ale boją się, bo w sumie w innych miastach jest już ze 30 przypadków. Boją się głównie turystów, bo to oni przywlekają te paskudne choróbstwa.
Efekt jest taki – nie widać już ślicznych uśmiechów tych wszystkich kelnereczek. I dużo trudniej je teraz zrozumieć, umyka znaczna część komunikacji niewerbalnej.
Mam nadzieję, że to tylko chwilowa moda.
A o mnie się nie bójcie – regularnie się odkażam.
PS. A dziś maseczki były już zazwyczaj zsunięte. I bardzo dobrze. A kelnerki po godzinach i tak zwykle umawiają się z białasami.
ramiro diaz to szymon
Hi , my english not is good, but i can understand anything.
Maybe you don’t remeber me? but i remember you,
You were in my country (Sucre-Bolivia) and you took pictures about theatre street, now i want the prictures about my work, please cant you send me? i’m wainting news about you and the pictures, write me ok?
and i’m so sorry about my english, is really terrible.
bye, i send you a big hug….
Antonio
MADE IN BOLIVIA
####################################################
szymon to ramiro diaz
Hola Antonio,
Si, recuerdo a tu y tus amigos. Su teatro de calle es muy amable.
Envio las imágenes de esa noche. Por favor, envíe a sus amigos tambien. Si tu lo puso a la Internet por favor escriba mi nombre.
Estoy en Sucre, yo gusta la ciudad mucho! Puedes mirar mi blog por mas photos de mis viajes: www.mywayaround.com
See you around!
Szymon
[Sucre, Bolivia]
Oto seniora, od której co najmniej raz dziennie kupuję szejki owocowe. Seniora bez zęba na przedzie.
Tymczasowa stabilizacja, przetarte ścieżki po mieście, znowu mam lokalny numer telefonu, przygody z Pasikonikiem, Filipem i Luisem, te miejsca, bary i lokale należą do nas. Dużo przygód, pierwsze randki po hiszpańsku, życie pełną gębą. Więcej zdjęć i historii wkrótce.
Wciąż jestem w Sucre w Boliwii. Fajne, spokojne miasto, śniadanie z soku ze świeżych owoców od pani z warkoczykami na ryneczku, potem trochę pochodzić po ulicach, plaza (main square), spotkania ze znajomymi podróżnikami, piwko, jakaś kolacja razem, hostel. Ulice wydają się być bezpieczne, dzieciaki w mundurkach szkolnych, sporo gringos, wszyscy pozytywnie nakręceni, spotęgowane pozytywne emocje. Jeśli ktoś szuka sobie fajnego miasteczka, żeby na przykład pouczyć się hiszpańskiego przez kilka tygodni, to Sucre jest takim miejscem.
Spotkałem Filipa (on the road), wszedł do baru, wypatrzyłem go, Filip!, zapraszam, dosiądź się, zdrówko, to musiało się tak wydarzyć, crazy small world.
A Wojtkowi i Edycie dziękuję za linka. Jeśli ktoś jest zainteresowany tym kontynentem, to niech koniecznie zajrzy na ich stronkę z dużo bardziej profesjonalnym podejściem do tematu (niż to co ja tutaj serwuję), ich latynoamerykę, fotograficzno-liryczny zapis ich 6-miesięcznej podróży po kontynencie. Dobrzy wirtualni znajomi, pewnie też gdzieś się jeszcze spotkamy.
A poza tym żyję, a nawet kwitnę, piękny stan umysłu, szczere uśmiechy, wiatr we włosach i słońce prosto w twarz.
PS. Niedługo stuknie roczek od kiedy nie pracuję. :) Still with no direction home.
PS2. Mat i Rikki, udanego ślubu i wesela życzę. Szkoda, że mnie tam nie będzie. Nie tym razem. ;)
[happy valley, Bolivia]
Nazywa się Pasikonik.
Lat: dwadzieścia kilka.
Narodowość: Wszechkrólestwo Polandii.
Zawód wykonywany: życiowy nomad.
Spotkałem go na lokalnej imprezie w Samaipacie w Boliwii. Dotarł tu autostopem z Brazylii dwa tygodnie wcześniej. Szybko poznał miejscowych “hipisów”. W zamian za jedzenie, miejsce do spania, czasem flaszkę, czasem coś jeszcze, zamieszkał w domku na zboczu doliny pośród mandarynkowych i cytrynowych sadów. Zajmuje się tym miejscem, sprząta ogród, karczuje rośliny. “Tu jest cudownie, tu spacer zaczyna się z pierwszym krokiem, nie jest tak, że musisz iść kilkaset metrów, czy kilometrów, do parku, żeby mieć spacer.”
Odwiedziłem go w “jego” domku. Opowiedział mi trochę o swoich legalnych i nielegalnych przygodach. Studiował leśnictwo i dziennikarstwo. Mieszkał w jaskiniach Andaluzji, mieszkał w leśniczówce w polskich puszczach, pracował w lasach Irlandii. Pisuje do jarocińskiej gazety.
Zostałem tam na noc. Cisza, czasem przybiegnie wegetariański pies sąsiadki (kilometr dalej), by poprzymilać się w nadziei na smaczny kąsek. Palimy w kominku, parzymy herbatę. Wino, mandarynki, chleb z twarogiem i pomidorem…
“Ja nie chcę stąd wyjeżdżać” – mówi. Ale serce ciągnie go gdzieś indziej. Nie chce wracać do Europy, pozamykał tam wszystkie sprawy. Poza jedną. “Wrócę tu, przyjadę tu z Nią.”
Rano bierzemy się do roboty. Piła, maczeta. Ścinamy chore drzewo – będzie na opał do kominka na kolejną zimną noc. Pasikonik stara się oszczędzać, właśnie wrócił z mini-operacji palca. Wlazł mu kolec z drzewa mandarynkowego. W tych warunkach byle drzazga może spowodować infekcję. Jego ręce są całe poranione. Na środkowym palcu prawej ręki opatrunek. To dlatego, że w pierwszym tygodniu ogarnięty hura-optymizmem i zapałem pracował bez rękawic. Mi też wchodzi drzazga. “Nie ignoruj małych, czarnych kropek” – ostrzega śmiejąc się.
“Ja chcę tak żyć” – mówi – “ja chcę być biedny”.
Więcej o jego przygodach możecie przeczytać na jego blogu.
This post is a part of my miniproject “dreamers“.
20 Bolivianos = 10 PLN
[Samaipata, Bolivia]
Czasem nie moge sie zdecydowac.
A tymczasem dzis w koncu zdecydowalem sie ruszyc dalej, z Samaipaty do Sucre.
[Santa Cruz, Bolivia]
Przyjeżdżam pociągiem do Santa Cruz – największego miasta w Boliwii. Dzwonię do Luisa, lokalesa, kumpla Andressy. Cześć, cześć i już kumple. Luis pracuje w Tigo, jednym z większych operatorów komórkowych w Boliwii. Poza tym jest na wokalu w zespole hardrockowym. I znowu grillowanie, piwka, znajomi znajomych. A wieczorami jeżdżanie samochodem po mieście ze spuszczonymi szybami słuchając ostrzejszej muzyczki. Leci “Go with the flow” – Queens of the Stone Age, kawałek który Ignacio zawsze puszczał w samochodzie zaczynając wieczór w Brukseli, ot takie deja vu, zbieżność gustów i sytuacji w dalekich miejscach na świecie, uwielbiam takie sytuacje. I odwiedzamy knajpy i kluby gorsze i lepsze. Wybraliśmy się też na pobliskie wydmy gdzie dzieciaki jeżdżą na quadach i ćwiczą sandboarding.
A w hostelach zdarzają się coraz większe freeki. Pięćdziesięciokilku-letni przedwcześnie emerytowany opertaor koparki z Kalifornii, który czeka na poprawę koniunktury, bo uważa, że jest za młody, żeby nie pracować. Albo Egipcjanin z USA, wiecznie na haju, który szuka miejsca, gdzie będzie miał czystą wodę i będzie mógł “grow my own stuff”. Opowiada o tym, jak to chlorowana woda źle działa na organizm, o doświadczeniach z herbatką szamana w amazońskiej dżungli, po zażyciu której ma się 6 godzinny film, i można się samemu wyleczyć (poprzez zrozumienie najczęścięj psychologicznej przyczyny) z bólu kręgosłupa a nawet z raka. Spróbował terapii 12-krotnie. Right. Albo jego kumpel, również obywatel Wszechmocarstwa, który opowiada historie o tym, że oświadczył się swojej dziewczynie tym samym pierścionkiem co swojej ex-żonie, ona wyczuła, że ktoś już go nosił i nie chciała go przyjąć, więc koleś przybył z zamiarem przehandlowania tego pierścionka na szlachetny kamień u górnika. W międzyczasie pierścionek został skradziony wraz z paszportem, ale spoko, bo koleś wie kto to zwinął, zna imię, nazwisko i adres lokalnego złodziejaszka i ma zamiar go kontr-okraść, bo podróżuje z zestawem małego-złodzieja do otwierania zamków. (to wersja okrojona i mocno skrócona tej historii). Słuchasz gościa i nie wiesz, czy to prawda, czy marihuanowa jazda.
Zaprzyjaźniam się z Luisem – audio boyem i Markiem – fryzjerem/antropologiem z LA, razem wybraliśmy się do Samaipaty (o tym w następnym odcinku).
Jeśli chodzi o pierwsze wrażenia/zauważone dziwactwa, to:
– Boliwia to taki Meksyk, tylko trochę bardziej (w przeciwieństwie do Argentyny, Chile i Brazylii, które w porównaniu są duuużo lepiej rozwinięte)
– tu żołnierze na dworcu chodzą z maczetami
– na środku drogi stoi biedak z łopatą przy zasypanej piaskiem dziurze i liczy na datek za tę usługę od przejeżdżających kierowców
– policja jeździ pick-up’ami, 4 w samochodzie, 5 na platformie w kaskach, gotowych, by zeskoczyć i interweniować (lub wskoczyć i ewakuować się ucieczką)
– wojsko dorabia sobie oficjalnie świadcząc powietrzne usługi transportowe małymi samolotami
Takie byly pierwsze wrazenia z Santa Cruz. Zdjecia robione glownie z samochodu Luisa. Ale to bylo dawno temu. Tymczasem wciaz jestem w Samaipacie i wciaz nie znalazlem powodu, zeby stad wyjechac.
Mam sie zdecydowanie dobrze. Ostatnia znana lokacja: Sapaipata, wioska pomiedzy Santa Cruz i La Paz. Dzieja sie ciekawe rzeczy, ale internet wolny, wiec na material musicie panstwo poczekac.
Luis Bergmann, 33, Brazilian. Works as a music composer/sound effects maker for computer games, movies and TV shows. Recently decided to quit his stationary life, so he quit his rented apartment, sold his books, furniture, etc., and started travelling while working remotely. He can do his job from anywhere with his notebook, telephone, a pair of headphones and an internet connection.
Luis also started an interesting project. With a pair of specially modified microphones that look like regular headphones (not the ones he has on the picture) he records sounds of the world around him and uploads them online to his audiolog.
This post is a part of my miniproject “dreamers“.
[Pantanal, Brazil]
[Bororo indians, Tarumã, Rondonópolis, Brazil]
Fotki z osady Tarumã indian Bororo, o których wspomniałem tu.
[Rondonópolis, Brazil]