¡He recorrido ya el mundo entero y una cosa te vengo a decir, Viajé de Bahrein hasta Beirut, Fuí desde el norte hasta el polo sur y no encontré ojos así!
Thursday, May 9th, 2013Wracałem dziś z pracy samochodem z kolegą Boliwijczykiem. Poszło kilka gagów.
Sz: Czemu on kurwa z lewego pasa w ostatnim momencie zjeżdża na prawy, jeśli skręca w prawo?
Kolega: No wiesz, taka kultura jazdy. Jak zielone, to jechać. Jak żółte, to jechać na gazie. Jak czerwone, to jechać, ale ostrożnie.
Sz: Dokładnie, wiesz ile to ja się musiałem natłumaczyć dzieciom mojego brata w tym temacie? No bo jak wytłumaczysz dziecku z Europy, że właśnie przejechałeś na czerwonym świetle i że to jest ok? No to mówiłem, dzieci, w Boliwii światła na skrzyżowaniach pełnią tylko rolę informacyjną -sugerowane zachowanie. Albo jak nie chciało mi się tłumaczyć, to po prostu mówiłem, że światła są zepsute i cały czas pokazują czerwone.
A potem rozmawialiśmy o boliwijskim prawie jazdy (którego nie posiadam, a powinienem skoro rezydent).
K: wszyscy mamy prawo jazdy, bo kiedyś było łatwo kupić. 90 USD i zawsze znalazł się pomocny policjant, który pomógł Ci to załatwić.
Sz: 90 USD, to drogo, przecież pełen kurs z jazdami w Aubomobilklubie kosztuje niewiele więcej, i kończy się wewnętrznym egzaminem oficjalnym, który daje uprawnienia. Więc bardziej się opłaca zapłacić odrobinę więcej i naprawdę nauczyć się jeździć.
K:No niby tak… Ale kumpel powiedział mi, że nauczy mnie jeździć, tylko najpierw muszę mieć prawko.
Szymon z innym Polakiem, który chce załatwić sobie wizę boliwijską:
Sz: Weż się chajtnij*, nawet nie wiesz jak trudno jest się przebić przed boliwijską biurokrację i papierologię.
Inny Polak: A Ty Szymon, czemu się nie chajtnąłeś zatem.
Sz: Wiesz, Inny Polaku, to już trzeci raz jak robię wizę, i wiem, że zdobędę te inne papiery, co wymagają. Ale już powoli dorosłem do tego, że jakby trzeba było, to bym traktował to tylko jako kolejny papier.
Inny Polak: Rodzina by mi tego nie wybaczyła, gdybym się chajtnął dla wizy.
Sz: To nie chajtaj się tylko dla wizy…
Kolega mi w pracy chrząkał. Co 20-30 sekund. No to piszę mu na firmowym czacie po angielsku (bo kuma, inaczej bym musiał sprawdzić w słowniku, jak jest “chrząkać” po hiszpańsku):
Sz: Słuchaj Stary, przepraszam i nie obraź się, nie chcę Ci dokuczyć ani nic, ale chrząkasz co 20-30 sekund. Więc może coś z Tobą jest nie tak. Zobacz i posłuchaj wokół. Nikt nie chrząka tak jak Ty. Więc sorry i w ogóle, ale może lepiej idź do lekarza. Bo może żyje w Tobie alien i ten alien chce coś powiedzięć.
Kolega z pracy: Spoko luz, to postaram się nad tym zapanować.
Na potrzeby wyrobienia wizy i wykazania dochodów otworzyłem firmę w Boliwii. I oczywiście przez 2 lata działalności firmy wykazałem zero obrotów na rachunkach. Ale musiałem zatrudnić księgową, która będzie prowadzić księgę przychodów i rozchodów, i mi raz na rok to wyśle do Urzędu Skarbowego.
Więc i w tym roku wybrałem się do księgowej.
Sz: Pani księgowa, prosta sprawa, zero obrotu co miesiąc przez internet wysyłałem przez cały rok. Trzeba więc deklarację 500 i 605, na zero.
Pani Księgowa: Spoko luz. Na czwartek będzie, do wtorku trzeba złożyć.
Sz: Dobra. Ile mnie to będzie kosztować?
PK: Aj, nie pamiętam ile Pana skasowałam w zeszłym roku. Chyba tysiaczka boliwianów, ale nie pamiętam. To chyba skomplikowane były te Pana podatki w zeszłym roku, nie?
Sz: Zeszły rok tęż był na zero, więc bardzo nieskomplikowanie było. Tysiaczek to na pewno nie był. Ja myślę, że chyba pińcet było, ale też nie pamiętam. Zadzwonię do dziewczyny, ona pamięta. O nie ma zasięgu, bo podróżuje.
PK: No dobra, pińcet.
Sz: Ale chcę zamknąć firmę, więc trzeba rozliczyć do końca marca.
PK: Ok. pińcet, będzie na czwartek.
Ten sam kolega z pracy w samochodzi:
Kolega: Jadę na fizjoterapię. Prądy itp. Jebie mnie w krzyżu.
Sz: Też to miałem w swojej pierwszej pracy. Jak z życia studenckiego wskoczyłem w siedzenie na krześle 11-12 godzin na dobę. Też brałem prądy i terapie przez 3 miesiące. Wiesz co mnie wyleczyło? Zrobiłem tygodniowego road tripa na Florydzie. Marzec, słoneczko, wakacje… Przeszło mi na zawsze.
Kolega: Ta, wakacje, to byłoby to.
Sz: Ta, ale musisz pojechać gdzieś gdzie nie ma internetu i zasięgu komórkowego.
Kolega: W Boliwii, to nie jest trudne!
Los dos: [Beka]
Bardzo doceniam spotkania z Polakami w La Paz. Z tymi wszystkimi, co jakoś trafili na bloga i jak byli w okolicy mojej Indiańskiej Wioski, to się odezwali. A bardzo cenię te spotkania, bo przypominają mi o tym, kim jestem i dlaczego tu jestem. Jestem Don Simón. I nie ma lipy!