take a look in the killer’s eyes and you see there’s nothing there
2009-10-23 – 18:19[La Paz – Coroico, Bolivia]
Na początku października, po powrocie z Peru, Gabicha zabrała mnie ze sobą w podróż służbową do prowincji Las Yungas. Później opowiem dokładnie, co, jak i po co. A na razie pokażę zdjęcia z jazdy jeepem po sławnej The Death Road. Droga ta łączy La Paz z Coroico i dalej z Las Yungas (czyli suche góry z tropikalnymi dolinami). Spadło z niej kilka ciężarówek i autobusów. Przyznam się, że wieloma górskimi drogami już jechałem i jakoś się specjalnie nie bałem.
Dziś droga nie jest już za bardzo używana, bo wybudowano wielkim nakładem kosztów i z dużym uszczerbkiem dla ekologii nową, bezpieczną drogę. Stara droga jest zaś używana jako atrakcja turystyczna dla gringo. Na rowerze można zjechać The Death Road za kilka stówek i dostać koszulkę, że się przeżyło The Death Road. Ja zdecydowałem, że te kilka stówek wolę wydać w inny sposób (na przykład na weekend z Gabichą w Coroico) i na rowerze nie zjechałem. Zjechałem za to służbowym jeepem i też było fajnie.
a tymczasem w La Paz
Widzieliście Into the Wild? Jest tam taka scena, jak Aleksander mieszkając już w Magicznym Autobusie przekracza krytyczny limit ryżu, a potem robi kolejne dziurki w pasku, żeby mu spodnie nie spadały. Tak się mniej wiecej teraz czuję. Niby ryżu jeszcze zostało jeszcze na trochę, ale już coraz bardziej ciąży mi w myślach pytanie co dalej.
Plan jest taki, żeby osiedlić się w Boliwii. Bo jak dla mnie, to ten kraj na maksa wymiata. Kulturowo, tym swoim niskim, pierwotnym stopniem zorganizowania, serdecznością ludzi, tym, że todo es posible, nada es seguro. Poza tym życie jest tanie i za małe pieniądze można tu zajebiście żyć. Wszystko pięknie, tylko jak zarobić te “małe pieniądze”? Po początkowym hura-optymiźmie coraz bardziej do mnie dociera, że to nie będzie takie proste. Więc czasem mi się włącza panika.
Ale. Chcę takiego doświadczenia. Chcę nauczyć się porządnie hiszpańskiego, a jedynym sposobem na to jest pomieszkanie w innym kraju. Chcę dać temu szansę. Więc uruchamiam kontakty, powoli realizuję pomysły, które byćmoże przyniosą mi jakiś dochód. Wiem, że takiego doświadczenia i takich możliwości jak teraz mogę już w życiu nie mieć. I nie chcę zostawiać tego za sobą nie dając temu nawet szansy. A okazja, żeby zacząć nowe coś właśnie w La Paz sama przyszła. I mam tu ogromne wsparcie. Niedługo wprowadzam się do niesamowitego mieszkania z zajebistymi ludźmi. A Gabicha pomaga, dba i ciągnie ku górze. A ja dwie ręce i rozumek mam, cośtam umiem, czas to wykorzystać, czas nauczyć się czegoś nowego.
Wiem też, że w Warszawie, czy jakiejś Brukseli, też bym się tak stresował organizując sobie na nowo życie. Taki lifestyle sobie wybrałem, taka cena za utratę ciepłej posadki. Nie żałuję, dalej ryzykuję, póki co idzie mi przecież dobrze.
Na razie zaciskam pasa i robię co mogę. I pomaga wiara, że wszystko co się dzieje ma swą przyczynę i będzie miało w ostateczności pozytywny skutek, i że droga, którą idę jest najlepszą z możliwych.