rozpieprz ostatnie grosze by zabawić się nad morzem
2009-12-20 – 21:24[Puerto Lopez, Ecuador]
3 dni w autobusach.
Na granicy w Desaguadero miedzy Boliwia i Peru kradna Jackowi maly plecak. Poszly sobie karty, obiektyw, prawo jazdy, dowod osobisty, ladowarka do iPhona, spiwor. Chwila nieuwagi i dalismy sie zrobic jak glupi gringo. W sumie wiecej klopotu niz realnych strat. Coz, lekcja nauczona, szczegolnie dla Jacka. Z okazji kradziezy zatrzymujemy sie na jedna noc w Puno i organizujemy sie (telefony do bankow, przelewy, cash na droge). Zegnamy sie z Jackiem.
Potem przez kilka godzin. W sam raz zeby zjesc lunch i posc na targowisko z ciuchami. Szok, zapomnalem jak to jest mieszkac w cywilizowanym kraju gdzie w jednym miejscu ma sie do wyboru 20000 modeli butow.
Jedna noc w Guayaquil, najwieksze miasto w Ekwadorze. Przyjezdzamy poznym wieczorem. Znajdujemy tani hostel, ktory zawzwyczaj chyba pelni role pokojow na godziny. Pierwszy zaprezentowany pokoj ma na scianie fotke baby w bikini, a smierdzi tak jakby ciala kotlowaly sie w nim jeszcze przed chwila. Bierzemy inny, z oknem. 10 USD za noc. No wlasnie, bo tu waluta jest dolar. Dziwnie mi z tym.
Potem trafiamy do Montañity w Ekwadorze, reklamowanej jako raj dla surferow. Jedna noc w domku, ale smierdzial dziwnie i byl wietrzny. Przenosimy sie do hotelu na koncu plazy. Z dala od tlumu gringo. Ceny jak w Europie.
Z Montañity uciekamy do Ayampe. Dziura na wybrzezu. Plaza kamienista, ogromna. Pod spozywczym pijaczki pija piwo. Juz lepiej.
Dzis wybralismy sie do Puerto Lopez. Miasteczko rybackie. W koncu porzadnie przypieka slonce. Robie zdjecia rybakom, zbieramy muszelki.