think of tomorrow we beg, steal or borrow

2010-11-26 – 23:44

incognito

Zdecydowanie dobrze zrobił mi ten miesiąc wolnego. Ciało i umysł potrzebowały wyrwać się z rutyny, odespać, przemyśleć, wyostrzyć się na tym co istotne. Dawno nie było nam razem tak dobrze, jak przez ten miesiąc.

Sprawdziłem opcje i zdecydowałem się pojechać po krawędzi. “Jeśli nie podoba ci się w samolocie, to z niego wysiądź” – mówi przysłowie. To ja wysiadłem.

Czas to mój priorytet. Nie doceni tego nikt, kto nigdy tak naprawdę całkowicie nie oderwał się od tego wszystkiego co “trzeba”. Trzeba pracować, trzeba inwestować, trzeba oglądać telewizję. A to gówno prawda. Ja chcę mieć czas, żeby robić te swoje małe rzeczy, przesuwać suwaki w photoshopie, wyskoczyć z aparatem na miasto i łapać momenty. Mieć minimum kasy na rachunki. Bez wyskoków finansowych. Bo jak masz czas, to rodzą się pomysły. A z pomysłów…

Będę pracować na pół etatu.

Nigdy nie byłem tak biedny jak teraz. Nigdy również nie byłem tak szczęśliwy.

Za niemal ostatnią kasę (tzw. “run-away money”) kupiłem sobie lampy studyjne (płyną do mnie w kontenerze z tej lepszej Ameryki) – będzie nowa zabawa, nauka, portrety, a wszystko to w naszym przytulnym mieszkanku.

Kupiłem domenę pod fotografię ślubną. Robię rozeznanie rynku. Będę łapał piękne, ulotne chwile. A poza tym jadł, pił i tańczył.

A zdjęcie z pewnego zimowego poranka, kiedy to z Kubusiem Kozakiem i tłumem równie pijanych jak my Boliwijczyków świętowaliśmy 5518-ty Powrót Słońca. A był to czerwiec, więc środek boliwijskiej zimy. A słońce tego dnia wstawało za chmurami. “To będzie zły rok” – mówili.

Nie dla nas.

I czekam aż mnie do cholery na tego Ambasadora w końcu wybiorą.