Archive for the bullshit category

no time to waste

Friday, July 18th, 2008

Co noc wypełniamy ten dom muzyką, światłem, zapachem, szampanem i śmiechem. Codziennie na tarasie goście, rozmowy, żarty i dyskusje. Pozytywna energia rozlewa się na każdego kto wejdzie w krąg. No może poza Adasiem – pingwinem-praktykantem z Deloitta, który zaczyna dyskusje o niczym i prawi morały głosem niedopuszczającym sprzeciwu ani dyskusji. Ale wtedy inni milkną koncentrując się na zapachu ogrodu, grającej w domu muzyce, mrugającym w oddali neonie. Na szczęście jest jeszcze Wojtek – sąsiad, który w dyskusjach żegluje po tematach odległych wszystkim, ale dziwnych i ciekawych.

Był też koncert Manu Chao we Wrocławiu, od którego tak naprawdę fajniejsza była podróż na niego z Warszawy przez Poznań. Piwka, nowi ludzie i pociągowe klimaty.

A w ogóle to jest szalenie, intensywnie, cudownie, pięknie, wyjątkowo. Kumulacja szczęścia.

sing something good to me

Friday, July 18th, 2008

Jest czas zabijania i jest czas zbierania health’ów.

po śladach twoich stóp kroczy moich szpiegów stu

Wednesday, July 9th, 2008

Bardzo, bardzo prawdopodobne, że mam towarzysza podróży. Jednego z najlepszych jakich mogę sobie wyobrazić. Dołączy po miesiącu. A kto? – tajemnica.

a tymczasem

Tuesday, July 8th, 2008

Zasiedziałem się w Warszawie. Leniwie mijają dni. A tymczasem w domu na Jesionowej rude miewam sny.

i’m going where i’m going you are where you are

Thursday, July 3rd, 2008

Wstępny plan: Bangkok 24 lipca. Nie do końca to ja wybieram kierunek. Po prostu może polecę przy okazji z kolegą, który się tam wybiera płacąc grosze za bilety. 3 tygodnie, powinno wystarczyć, żeby pozałatwiać wszystkie sprawy. Np. kupić plecak, skonsultować się odnośnie antymalaryków, przygotować się do pitów. Ale w końcu pojawił się jakiś horyzont czasowy, do którego muszę wszystko pozałatwiać.

A teraz leniwie mijają mi dni w Warszawie. Na Jesionowej w pokoju Stefana, który wyjechał na wakacje. Taras, słońce, zakupy, spanie muzyka. Wakacje w końcu. :-) I jeszcze miła niespodzianka w kuchni rano, naleśnik (taki do jedzenia, nie mylić z osobnikiem z Gdyni), masło orzechowe i marmolada pozostawione tam dla mnie przez wspaniałą rudowłosą współlokatorkę w celach konsumpcyjno-śniadaniowych. Super dziewczę, otwarte na ludzi, wczoraj spontanicznie zorganizowaliśmy imprezę na tarasie na którą zaprosiliśmy sąsiadów. Miło.

Zrobiłem trochę fotek nowym aparatem. Na początku dziwnie leżał w dłoni. Obco. Brak przyzwyczajenia, zmiana opcji wymaga chwili zastanowienia “jak to się robi”. Ale powoli czuję to. A zdjęć jeszcze nie widziałem w komputrze, bo mój stary notebook by się udławił.

Widziałem się z Sylwią (“szefową z ACN”). Z Igorem, jej synkiem, byliśmy na spacerku. I should get one of those. ;-)

671

Thursday, July 3rd, 2008

Czas z ucznia stać się mistrzem, z biernego obserwatora czynnym uczestnikiem. Uwierzyć, że te miejsca i te chwile stają się tam właśnie dla mnie. I być tam.

czy to ważne?

Thursday, July 3rd, 2008

kupiłem KOMPAS.

czy to ważne?

Thursday, July 3rd, 2008

dyliżans kursuje raz na dwa lata. dopuszczalne spóźnienie 3 miesiące.

a najlepsze jest to

Tuesday, July 1st, 2008

że budząc się nie myślę co muszę dzisiaj zrobić
tylko co mogę

just don’t forget that it’s dumb luck that got you here

Friday, June 20th, 2008

June 30th is my last day at work. I have decided to take some time off (as much as needed) to rest, travel, make some pics… Do whatever I feel like doing. I have no fixed plan, no arrangements, no plane tickets, no route. “If you don’t know where you’re going any road will take you there” – I will try to put these words into action. I hope to see again some of my old friends and make some new friends. I am planning to taste some new flavours and maybe get some suntan. I have no goal, like travel around the world or something. Whatever the future brings.

So… be ready, cause soon you might see me knocking at your door, willing to use your couch. :-)

See you around.

peace on Brussels

Sunday, June 15th, 2008

Dobrze mi tu.

raz dwa nie wiem czy wiesz już za parę minut zaczyna się mecz

Sunday, June 8th, 2008

Może to dziecinne i sztuczne, ale dziką satysfakcję sprawi mi chodzenie po lotnisku we Frankfurcie w czerwonej koszulce z napisem POLSKA i wielkim orłem w koronie. :-) A na mecz do Brukseli.

Update – FRA: a na mecz do Brukseli nie zdążyłem, bo samolot z Gdańska się spóźnił. Przynajmniej dłużej pochodzę po lotnisku we Frankfurcie. A w czasie samego meczu będę w powietrzu. No i trudno.

656

Friday, June 6th, 2008

powoli schodzi niepokój
stan ciągłego napięcia
mijają chęci do walki
o chwilowo nieistotne

szybciej rosną mi skrzydła
na wygrzanym poddaszu
gdy wokół na horyzoncie
letnia łuna miasta

a na dachu anioł stróż
kumpel po godzinach
siedząc koło mnie w t-shircie
posyła przewrotny uśmiech

gonna rise up, find my direction magnetically

Monday, June 2nd, 2008

[NCE-FRA, 31.05.2008]

Co było do wypowiedzenia zostało wypowiedziane. :-)

Długie przemyślenia, nieśmiałe i niepewne zamiary. Czekanie na dzień. A gdy ten nadszedł kilka pewnych cięć, kilka zdecydowanych zdań. I email do pracodawcy wysłany z Nicei.

Tydzień w Nicei był najgorszym ze wszystkich “zawodowych”. Ale to cena. Płacona po raz ostatni.

Emocje uderzają mnie w samolocie. Dopiero teraz dociera do mnie, że naprawdę zostawiam coś far behind. I że ostatnie dwa lata poświęciłem by móc zrobić to, co właśnie ma się zacząć. Ze łzami w oczach piję szampana gdzieś nad prześwitującymi przez białe chmury francuskimi Alpami. Nade mną błękitne niebo – nic już nie może pójść źle.

I jeszcze wizja happy endu – przede mną ostatni miesiąc w Brukseli. Historia zatacza koło. Bruksela – na dobry początek i na dobry koniec.

I jeszcze Mat, który przyleci mi nowy aparat i Ola, która przejmie stary.

I znowu wiara, że ścieżka, którą idę jest najlepszą z możliwych.

jest czas łowienia ryb i jest czas suszenia sieci

Friday, May 30th, 2008

trzeba realizować marzenia. a przynajmniej próbować. :-)
c.d.n.

powoli zbliża się nasz czas, coraz mocniej swędzą ręce

Tuesday, May 20th, 2008

widzę wokół coraz więcej poezji. w tym całym niemieckim syntetycznym biurowym otoczeniu. w znudzonej minie ładnej informatyczki wpatrzonej w ekran nieobecnym wzrokiem, podpierając przy tym bródkę ręką opartą łokciem o stół (podpatrzoną przez otwarte drzwi w niekończącym się korytarzu bliźniaczych pomieszczeń). w naklejkach w kształcie czarnego jastrzębia na szybach przeszklonych zawieszonych nad ziemią korytarzy łączących budynki (by przestraszyć, a zarazem uchronić od śmierci, szybko latające ptaszki nieświadome postępu techniki w dziedzinie produkcji niewidzialnych barier). w naklejkach i plakatach, które w ciekawy lub totalnie beznadziejny sposób informują o czymś ważnym lub zupełnie nieistotnym. a nawet setkach kubków po kawie ułożonych w nieładzie (w artystycznym porządku) na dziesiątkach piętrowych tac w kafeterii.

chyba jestem na haju (drugi tydzień łykania prochów na przeziębienie).

a sweet medicine

Saturday, May 10th, 2008

i want to be a ghost
taking the longest rides
jumping from one place to another
catching overnight flights
being a day-time illusion
in places that i don’t like
carrying with me in a suitcase
same thoughts same wonder-whys

Or not. (part2)

Tuesday, May 6th, 2008

What can I say? I can just smile and keep the confusing emotions inside me or I can go for another pointless war with this nonsense.

Knowing the direction is too much commitment for me. In new cities the question that confuses me most is “For how many nights, sir?”. How should I know? Will anything good happen to me here? “Three perhaps, maybe more.” Yeah, three sounds good.

So what should I say?

Good luck and goodbye. And maybe see you around.

Or not.

misfortunes waiting for the best time to appear

Monday, May 5th, 2008

To był dziwny majowy weekend. Jak zwykle pragnąłem nie mieć planów. Przekonał mnie Koala, że trzeba się ruszyć, w góry do natury. Więc kupiliśmy mapę, spakowaliśmy plecaki, wrzuciliśmy do bagażnika wysokie buty i ruszyliśmy do najdzikszych zakątków Polski. Czyli do Bieszczad. I wszystko szło dobrze aż do momentu gdy tam dotarliśmy. Bo nie było dla nas miejsca. Jedynie w gospodzie. Więc usiedliśmy w gospodzie i cóż było czynić. Jeszcze nadzieja w miejscowych dzieciach-kwiatach, ale i one nie znalazły dla nas miejsca. Jedynie dwa przy wspólnym stole. Więc tam też spoczyliśmy celem wieczerzowania. A potem syci i napojeni przywdzialiśmy śpiwory i legliśmy na tę zimną, jedną, niewygodną noc w samochodzie. A jak się obudziliśmy to pogoda była nietęga, więc nawet się ucieszyliśmy, że nie jesteśmy jednymi z tysięcy turystów dla których starczyło miejsca, i że nic nas tu właściwie nie trzyma, i że w sumie to chcemy do domu. By przyzwoitość zachować (i mieć o czym opowiadać) pojechaliśmy zobaczyć jeszcze zaporę i Sandomierz. Zapora pełna tych co również chcieli mieć o czym opowiadać, a Sandomierz nieszczególny. Więc powrót do Warszawy, do domu. A następnego dnia rowerowanie, odpoczywanie, fotografowanie, filmów oglądanie. I tak nam było, raczej dobrze niż źle.

A zdjęcia takie dziwne, bo się uczę udziwniać zdjęcia ostatnio.

working class hero

Thursday, April 24th, 2008

– co tam?
– szkoda gadać.

gdzieś zniknął pancerz który krępował mnie

Thursday, April 10th, 2008

Kamyczek do kamyczka układam żmudnie kopiec marzeń. Zaczyna mieć formę realną. Marzenia zbyt szalone by w nie uwierzyć nagle stają się rzeczywistością. I ufam, że teraz wszystko będzie po mojej myśli. Że stanie się to, w co wierzyłem. Że ta droga kręta i trudna na końcu okaże się najlepszą z możliwych i jedyną właściwą.

Napisałem do Sandry, czy nie chce wyruszyć do Ameryki Południowej za trzy miesiące. Czekam na odzew.

so i’d better be me and you’d better be you

Saturday, April 5th, 2008

Nadchodzę. Tylko tyle.

(Jeszcze nigdy przeciwności losu nie działały tak bardzo na moją korzyść jak teraz.)

i hope you rocked today for me. i hope you let it go today for me.

Tuesday, April 1st, 2008

całe szczęscie, że mam przyjaciół. takich którzy w dniu twoich urodzin poświęcą tobie dokładnie tyle czasu ile będą chcieli.

a ty się dziwisz, że się kryję z urodzinami.

ale super, że jednak mimo tego ukrywania są tacy, którzy pamiętają (albo mają w przypominaczu). i dzwonią z zaświatów, nagrywają się, smsują, piszą na ścianach, naszych-klasach, przybijają żółwika w biurze, ślą maile palcami asystentek. szok. miło. :-)

he’s got a daytime job he’s doing alright

Tuesday, April 1st, 2008

i oczywiście właśnie teraz, pojawiają się perspektywy, że to mogłoby działać, że byłoby łatwiejsze. jak dostawa amunicji do miasta, które się poddało. jak czepek kąpielowy na pustyni. jak paczka z prezentami na poczcie tydzień po świętach. jak order dla martwego jubilata. jak klucz do skrytki w spalonym domu. cicha presja ściśniętego żołądka, nawałnica niesprzyjających okoliczności i przegrana wojna roztrzęsionych nerwów.

we can say anything, but we just can’t say it loud

Sunday, March 16th, 2008

w mojej głowie tylko spam