Archive for the in-polish category

it’s like a book elegantly bound but in a language that you can’t read. just yet.

Monday, August 3rd, 2009

[La Paz, Bolivia]

Jak kwiaty zakwitli na ulicach ludzie. Przebrani, tańczący, kolorowi, weseli.

I jak nie zachwycić się każdym z nich, dumnym z pochodzenia, tradycji, kultury. Szczęśliwym, że może tu być i tańczyć, i grać.

I właśnie dlatego tak uwielbiam Boliwię. Bo mimo że świat się zmienia i pędzi do przodu, to jednak tutaj zmiany następują wolniej. Ludzie mają ogromny szacunek do swej własnej kultury i naturalnie ją pielęgnują. Nawet bogaci nie zmieniają sposobu życia.

I dlatego nie chcę stąd wyjeżdżać.

Bo tego szukam w tej całej tułaczce, prawdziwych, czystych emocji i szczerych uśmiechów.

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

la paz fiesta street party

ja tylko powiedziałem dowcip kolego, a ty nie zrozumiałeś, kolego

Wednesday, July 29th, 2009

[Isla Incahuasi (aka Isla del Pescado, Isla de los Pescadores), Salar de Uyuni, Bolivia]

Miejsce gdzie intensywne miewa sie sny. Podobno na wyspie mieszka i pracuje tylko 12 osob. Rozmawialismy z kilkoma z nich. Do teraz nie wiemy, czy to przypadkiem nie byly duchy. Nie mozna tu zarezerwowac noclegu. Cisza, pustka, przestrzen noca. A za dnia dziesiatki jeepow i setki turystow.

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

salar de uyuni isla del pescado incahuasi

Dlaczego mam się tłumaczyć ze stwardniałych pięt, zamiłowania do zachodów słońca, kadrów, otwartych butelek, intymnych myśli, nastrojów, słów ciężkich jak ołów, zmęczonych nóg i płuc? Dlaczego mam się tłumaczyć z rozdanych uśmiechów, które cię nie dotyczą, ze stwardniałego serca, które czasem pęka, z podłych posiłków, brudnych kibli i trzeszczących łóżek?

Pozwól mi schować się za metaforą, nieśmiało namalować kawałek siebie, wychylić się za krzaka i czasem zamyśleć. Pozwól mi tańczyć, gdy gra moja muzyka, pozwól mi śpiewać, pozwól mi płakać, pozwól mi wyjść, gdy nie pasuję.

A ty chcesz mi domalować skrzydła albo rogi, podmalować rzęsy, rozgrzać ręce i duszę, nauczyć kochać, tęsknić, szanować i porzucać. A wszystko na twój sposób.

Bo nasze światy to osiedla na drugich końcach miasta, kanapy po przeciwnych stronach baru, statki ledwo widzące się na horyzoncie.

PS. Każda krytyka, to jak kontrast wstrzyknięty do organizmu, zwijam się jak kwiatek na noc, zamykam, żeby zdiagnozować, o co naprawdę mi chodzi, dlaczego i dokąd. I wiesz co? Zwykle na końcu i tak ja mam rację. W mojej głowie przynajmniej. “Can’t help thinking about me.” Bo tak jak ty, nie mogę przestać myśleć, że rozumiem lepiej, wiem więcej i że znalazłem receptę. Swoją własną.

dzień za dniem

Wednesday, July 29th, 2009

Kolejne przygody w wersji filmowej.

Dwa dni z zycia hostelowego. Czyli co sie dzialo w pokoju nr 3 (rozowym) i 4 (zielonym) przez 2 kolejne wieczory w Potosi.

http://www.youtube.com/watch?v=QaFCfTwe0cM

Oraz krotka opowiesc o tym, ze nie mozna marnowac zycia, czyli o naszej podrozy z Potosi do Uyuni.

http://www.youtube.com/watch?v=SXLXXNX1AuE

A zmontowal jak zwykle Pasikonik.

systematycznie rozpierdalamy system

Friday, July 24th, 2009

[Salar de Uyuni, Bolivia]

salar de uyuni

Bylismy na niestandardowej wycieczce przez Salar i okolice. Wysiedlismy z autobusu na srodku pustyni, spalimy tam, gdzie nie spi nikt, tylko duchy Inkow. A potem standardowa wycieczka jeepem, ktorej nasi towarzysze na pewno dlugo nie zapomna. A potem jeszcze kilka dni w Uyuni i burza piaskowa, ktora zakonczyla sie tak jak w najsmielszych marzeniach. I znowu nie wiem, czy to wszystko dzieje sie naprawde, czy mi sie przysnilo, czy tez sciagnalem to z internetu. :)

Ale pora jechac dalej, przyjechalismy do La Paz, jakiez przygody przytrafia sie nam tu?

skacz, jak ci każę, będę patrzył jak skaczesz! encore, encore, jeszcze raz!

Friday, July 24th, 2009

[Uyuni, Bolivia]

Mam szczescie do defilad. Tym razem zdarzylo mi sie w Uyuni z okazji 120 rocznicy zalozenia miasta. Defilowali wszyscy, wszystkie zrzeszenia, organizacje, przedsiebiorstwa… Chyba kazdy przeszedl przed trybuna co najmniej raz. A wygladalo to tak:

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

uyuni parade

pojedźmy tam gdzie jeszcze nie był nikt przejedźmy się na pewno

Monday, July 20th, 2009

[Uyuni, Bolivia]

Pasikonik w niebieskim autobusie.
A propos Potosi jeszcze, znowu pojawiam się gościnnie u Pasikonika w formie obrazów ruchomych w kolorze i z dźwiękiem.
blue bus

blue bus

blue bus

blue bus

blue bus

blue bus

blue bus

za dużo ludzi. trzeba jechać na pustynię.

Sunday, July 19th, 2009

[Uyuni, Bolivia]

Do tego miasta turyści przyjeżdżają na jedną noc. Zatrzymują się w tej dziurze na pustyni, gdzie przez cały rok jest zimno, tylko przed lub po wyprawie na Salar, czyli pustynię solną, jedno z najpiękniejszych miejsc na naszej planecie. Zmęczeni trzydniową podróżą trzęsącym się jeepem, zimnymi nocami, gdy temperatura spada do minus dwudziestu, krótki odpoczynek w tym miejscu jest koniecznością przed dalszą podróżą do La Paz, Potosi, czy Sucre. 14 tysięcy mieszkańców, 9 lokalnych radiostacji, 6 orkiestr perkusyjno-dętych, kilkanaście biur podróży, kilkanaście pizzerii (bo gringos po 3 dniach na pustyni marzą tylko o pizzy), jeden bankomat. Targ różności w każdy czwartek. Tuż za miastem wysypisko śmieci, puste domy, na niskich kolczasty trawach powiewają plastikowe torebki, czasem przykucnie baba, by załatwić swoje proste potrzeby. Na północy cmentarz dla ludzi i niebieski autobus z napisem Coca-Cola, na południu cmentarzysko pociągów. Miasto duchów.

Dla nas to tylko kolejne miesce, gdzie można być obrzydliwie szczęśliwym. Tak dobrze jest w gronie interesujących ludzi w lokalnej knajpie przy kominku, fajkach i dzbanku napitku rozprawiać o niesprawiedliwości tego świata, kosmicznej równowadze i krwiopijnym kapitaliźmie. Na chwilę ogrzewać sie wzajemną uwagą w tym zawsze zimnym mieście. Niczym na pomoście usiąść okrakiem na martwej od lat lokomotywie, wypić wino z kartonika i pogapić się na zachód słońca, by potem przy świetle ugryzionego księżyca wrócić wzdłuż torów i zaszyć się w jakiejś lokalnej- lub gringo-enklawie ciepła. A rano kawa z mlekiem, naleśnik, jajecznica lub bułka ze słonym twarogiem, awokado i pomidorem. A wieczorem może na randkę na najlepszą na świecie pizzę z mięsem lamy i dużą butelką wina.

ten zły

Wednesday, July 15th, 2009

[Potosi, Boliwia]

Nad wejściem do kopalni często znajduje się krzyż, zaś na okolicznym wzgórzu stoi kościół. Dla pracujących w kopalniach góników symbole te mają szczególne znaczenie. Oznaczają granicę stref wpływów. Na zewnątrz rządzi Jezus Chrystus. Jednak w podziemiach rządzi Tío. Ten zły. To właśnie jemu trzeba ofiarować liście koki, papierosy, 96% alkohol. Podobno tym którzy tego nie robią przydarzają się wypadki.

Tio stworzyli podobno Hiszpanie w czasach kolonialnych. W kopalniach pracowała wtedy niewolnicza ludność indiańska, która miała bogate wierzenia w świat spirytystyczny. Jako że pracowali zamknięci w kopalniach nawet przez 6 miesięcy, to Hiszpanie stworzyli im “boga kopalni”. Nazwa pochodzi podobno od hiszpańskiego “dios”, czyli bóg, ale w języku indian keczua nie ma “d”, stąd Tío.

Zainteresowanym polecam film dokumentalny o dzieciach pracujących w kopalniach – “The Devil’s Miner“.

potosi mine

potosi mine

potosi mine

potosi mine

potosi mine

potosi mine

witajcie w naszej bajce

Wednesday, July 15th, 2009

[Potosi, Bolivia]

Potosi to przygnębiające miejsce. Położone na wysokości 4070 metrów miasto gdzie przez cały rok jest zimno. Strome ulice i rozrzedzone powietrze powodują szybką zadyszkę. To szare miasto u podnóża pomarańczowej góry – Cerro Rico. Kiedyś najbogatsze miasto Ameryki Południowej, dziś pozostał tylko tytuł najwyżej położonego miasta na świecie.

Góra zabrała 8 milionów istnień ludzkich. Kiedyś Hiszpanie czerpali zyski ze złóż srebra. Dziś złoża minerałów są znacznie uboższe, jednak ich eksploatacja wciąż trwa. Pewnie gdyby góra znajdowała się w Stanach albo w Rosji, to w ciągu kilku dziesięcioleci zrówanano by ją z ziemią i upewniono się, że wszystko co cenne zostało wydobyte, ale nie w Boliwii, tu wciąż pracuje się w spółdzielniach górniczych głównie przy użyciu siły mięśni ludzkich i dynamitu. Góra wciąż zbiera swoje żniwo, górnicy średnio po 10-15 latach pracy w kopalni dostają pylicy, umierają. Kopalni małych i większych jest na zboczach góry podobno kilka tysięcy.

Wybieramy się na zboczę góry jednym z miejskich busików. Wysiadamy tóż przy dużej kopalni i zaraz trafiamy na pijących piwo po pracy górników. Mniej i bardziej pijani opowiadają nam o swoim życiu i pracy w kopalni. Nie rozumiemy wszystkiego, ale zapada nam w pamięci jedno stwierdzenie, “tam na dole ludzie stają się zwierzętami”. Ciężki nastrój.

Postanawiamy wdrapać się trochę sami i może poszukać jakiejś małej kopalni, którą moglibyśmy zwiedzić. Szybko wypatrzyły nas dzici sprzedające minerały. Przychodzą, próbują nam sprzedać kolorowe kamyki. Zaprzyjaźniamy się, odnoszą kamyki do domu, i za rękę idzimy w kierunku mniejszego szczytu, na którym wznosi się kaplica i anteny nadawcze. Śpiewamy “Vamos a la playa, comer la papaya”, potem pokazują nam “plażę”, czyli zielonkawy zbiornik jakichś chemikaliów. Pasikonik śpiewa i uczy tańczyć “witajcie w naszej bajce”. Kupujemy butelkę soku. Dzieciaki są niesamowite, cały czas się śmieją, robią niesamowite minki. Zdyszani wchodzimy na mniejszy szczyt. Przygotowujemy lunch – chleb z twarogiem i pomidorem. Dzieciaki znowu nas zadziwiają, przekazują kanapki dalej zanim wezmą dla siebie, nie zaczynają jeść dopóki każdy ma kanapkę. A potem dalsze zabawy, tańczenie dzeicięcego tanga, wyścigi w zbieganiu z górki, podchodzenie na około, żeby nastraszyć. Wieje, dzieciaki chodzą w czapce i szaliku Michała, moim polarze. W sumie spędzamy z dzieciakami chyba ze 3 godziny.

Potem schodzimy trochę i ze starszym bratem Vanessy zwiedzamy zamknięte muzeum urządzone w kopalni, z której już nie wydobywa się minerałów. Zwiedzić zamnkięte muzeum w kopalni – nie ma problemu, w Boliwii todo es posible. A w kopalni pierwsze spotkanie z Tio, trochę był straszny, ale przekupiliśmy go koką i 96% alkoholem.

A oto i nasze cudowne dzieciaki:
– Vanessa – w czerwonym sweterku i dresach
– Maria – w różowej czapce
– Alex – w szaliku Michała

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

potosi kids

raz skrzydlem cie dotkna juz jestes ich bratem

Wednesday, July 8th, 2009

Pasikonik znowu pieknie napisal. A nawet filmiki pokazal. Uwaga: tylko dla dzieci powyzej 16 roku zycia, bo Wujek Szymon klnie jak pijany szewc. TUTAJ.

A tymczasem na pace ciezarowki przyjechalem autostopem z Pasikonikiem zakurzona droga 300 km z Potosi do Uyuni. Cudowne widoki, gory, zachod slonca na trasie, a potem gapienie sie w gwiazdy i w ksiezyc w pelni, wtuleni bo zimno nieslychanie i sluchanie muzyki. Ale co tam bede opowiadal, te chwile byly tak magiczne, ze nie do opowiedzenia. A zdjecia kiedys tez pokaze.

Mozliwe, ze pojedziemy autostopem na pustynie… Todo es posible.

a mogło przecież być i tak powodów było dość by nasz misternie tkany plan dziś jeszcze znaczył coś

Monday, July 6th, 2009

[Potosi, Bolivia]

Po prawie miesiacu w Sucre w koncu udalo mi sie wyjechac. Mialem szczescie, bo poznalem tam wielu swietnych ludzi, z ktorymi doswiadczylismy wielu naprawde wspanialych momentow. Ale z drugiej strony osiagnalem ten stan umyslu, ze nie mialem motywacji, by poznawac nowych ludzi, od poczatku sie zaprzyjazniac. Znudzily mi sie bary, gdzie na pamiec znalem kiedy jest happy hour, obrzydl mi nawet Mitos, klub, gdzie piekne boliwijskie studentki puszczaja usmiechy do gringos.

Wyjechalem, jestem w Potosi, miescie na wysokosci 4070 m n.p.m. Na szczescie pamiec organizmu zadzialala i tym razem obylo sie bez choroby wysokosciowej. Ale jest plytki oddech i bardzo zimne noce, w koncu jest przeciez srodek boliwijskiej zimy. Jestem z Pasikonikiem, choc pewnie jutro nasze drogi sie rozejda.

Potosi, to miasto zyjace w cieniu wielkiej gory. Stad Hiszpanie czerpali ogromne zyski z kopaln srebra. Dzis takze dzialaja kopalnie, skad czerpie sie mineraly. Ciezka jest energia tego miejsca – kopalnie przez kilka setek lat zabraly 8 milionow istnien ludzkich.

no sabemos donde vamos, czyli polowanie na lwy

Thursday, July 2nd, 2009

Nakręciliśmy film. Dzieło. O nas, o marzeniach, podróżowaniu, tęsknocie, pasjach, kobietach, polityce, szpiegach, pieśni i tańcu, kulturze, Boliwii… Dzieło jak żadne inne wcześniej. Dzieło niepowtarzalne.

Wchodzimy w kulturę i obyczaje głębiej niż Cejrowski, a przy tym jesteśmy śmieszniejsi i bardziej bezkompromisowi niż Borat.

Wkrótce pojawi się trailer.

Szczegółów szukajcie tu, a także tam i tam.

film

film

film

film

film

film

film

film

film

film

film

film

film

film

film

jedziemy do stolicy

Thursday, July 2nd, 2009

[nearby Tarabuco, Bolivia]

Wracając z Tarabuco zobaczyliśmy z Pasikonikiem ciężarówkę tak naładowaną ludźmi, workami, dobrami wszelakimi, że nie było już miejsca by wcisnąć nawet nogę, ba nawet nie dało się domknąć tylnej klapy. Reakcja była zgodna: “Musimy nią pojechać!”. Kierowca odmówił nam ze trzy razy. Nawiązaliśmy interakcję z lokalesami na ciężarówce: “Senior! Hay lugar para dos gringos?!”. W odpowiedzi otrzymaliśmy uśmiechy i zaproszenie. No to wsiadamy, ładujemy się na worki i skrzynki w momencie gdy ciężarówka rusza. Siedzimy w tym ścisku, z przodu na szczycie, mijani na ulicy gringos patrzą na nas z przerażeniem, a my jesteśmy szczerze szczęśliwi. Nawiązujemy interakcje z tymi prostymi, cudownymi, kolorowymi ludźmi. A potem przez pół drogi śpiewamy na całe gardło piosenki po polsku. Robimy zdjęcia, kręcimy film. Ludzie wysiadają w mijanych wioskach, ubywa pakunków. Do Sucre dojeżdżamy niemal sami.

Dla takich momentów warto to wszystko.

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

tarabuco truck

Corpus Christi

Thursday, July 2nd, 2009

[Sucre, Bolivia]

…czyli Boże Ciało w Sucre obchodzono w tym roku na stadionie.

corpus christi

corpus christi

corpus christi

corpus christi

corpus christi

corpus christi

corpus christi

corpus christi

corpus christi

corpus christi

corpus christi

corpus christi

corpus christi

corpus christi

corpus christi

condors hike

Thursday, July 2nd, 2009

[nearby Samaipata, Bolivia]

Hike zaczyna się od dwugodzinnej jazdy jeepem po górskich drogach. W samochodzie przewodnik daje chętnym liście koki. Listki zgina się zębami na pół i umieszcza w policzku. Wkłada się dużo liści, pod policzkiem robi się gulka. Nie gryźć. Potem dorzuca się jeszcze katalizator reakcji chemicznej, małe grudki, zazwyczaj popiół innej rośliny. Policzek drętwieje, smak przypomina troche mate z Argentyny. Efekt, nieszczególnie silny, hike pod górę poszedł łatwo, wydawało się, że trwał godzinę, a nie trzy.

W Boliwii koka jest legalna. Nie znajdziesz robotnika na budowie, kierowcy autobusu nocnego, ochroniarza, który nie używa liści koki. Nikogo nie dziwi gulka pod policzkiem. Koka redukuje zmęczenie, poczucie głodu, senność, pomaga na chorobę wysokościową. Nie ma czym się ekscytować, ot inna kultura, inne używki.

condors hike

condors hike

condors hike

condors hike

condors hike

condors hike

condors hike

update: The guy with big lenses is Carles Santana i García, you can visit his blog or go directly here to see a close-up of the condor.

obrazy ruchome

Wednesday, July 1st, 2009

Gościnnie z dźwiękiem i w kolorze pojawiłem się na blogu Pasikonika: tu i tu.

don’t you worry about the bill. that can be arranged.

Saturday, June 27th, 2009

[Samaipata, Bolivia]

Fotki sprzed miesiąca z Samaipaty, wioski w której spędziłem 8 dni.
A na fotkach m.in., przygotowania do obchodów i obchody 391 rocznicy założenia wioski, wyprawa do El Fuerte – ruin Inków, Mark – fryzjer z LA i trochę różnych haseł, malunków i reklam wymalowanych na murach.

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

ktoś dostał w nos, to popłakał się ktoś… coś działo się.

Saturday, June 27th, 2009

[Sucre, Bolivia]

dzieciak

Po 3 tygodniach w Sucre zaczęły się kwasy. Zazębiło się kilka plecionych naprędce intryg. Podgrzewane na wielu ogniach emocje musiały wybuchnąć. Nie do końca wiem, jak to się stało, że tak szybko rozwinęliśmy te obrzydliwe pajęczyny zależności, relacji, że tak szybko się w tym zaplątaliśmy, osiągnęliśmy stan, że kurs kolizyjny był nieunikniony. Ale dopiero gdy to wszystko wybuchło zdałem sobie sprawę, co tak naprawdę się dzieje, w jakim błotku stoję i czemu to wciąga. Przebudziłem się w tej pięknej scenerii, wśród ludzi, którzy wiodą tu swoje proste życia, tak odległe od naszych, przebudziłem się i stwierdziłem, że jest tak samo jak “dawniej”, że znowu zasiałem to przed czym zawsze uciekam, pieprzony Big Brother, znowu wdepnąłem w jakiś świat, którym się brzydzę.

Pieprzę cię miasto.

Z Pasikonikiem i Filipem zaczęliśmy kręcić. Trzech krętaczy nakręciło już kilka godzin materiału video. Może powstanie z tego coś ciekawego. Nogi świerzbią do ucieczki, ale tkwimy jeszcze przez moment w tym bagienku (czyli w tym pięknym mieście). Jeszcze się nie pozabijaliśmy nawzajem. Choć było blisko.

Ciężko jest przecierać ścieżki, gdy mieszka się w betonowej dżungli.

Jak widać jestem w stanie rozkładu bez ładu i składu. Ale jeszcze kilka dni. I znowu będzie długa droga przede mną. I NIEZNANE. I zacznie się jakaś historia zupełnie od nowa.

sometimes it’s hard to have an easy life

Thursday, June 25th, 2009

[Sucre, Bolivia]

maska

Wczoraj w mieście pojawiły się maski. Co prawda w Sucre nie zanotowano jeszcze przypadków świńskiej grypy, ale boją się, bo w sumie w innych miastach jest już ze 30 przypadków. Boją się głównie turystów, bo to oni przywlekają te paskudne choróbstwa.

Efekt jest taki – nie widać już ślicznych uśmiechów tych wszystkich kelnereczek. I dużo trudniej je teraz zrozumieć, umyka znaczna część komunikacji niewerbalnej.

Mam nadzieję, że to tylko chwilowa moda.

A o mnie się nie bójcie – regularnie się odkażam.

PS. A dziś maseczki były już zazwyczaj zsunięte. I bardzo dobrze. A kelnerki po godzinach i tak zwykle umawiają się z białasami.

ten uśmiech twój każdego ranka przypomnę sobie będąc w biedzie

Wednesday, June 17th, 2009

[Sucre, Bolivia]

pani z soczkiem

Oto seniora, od której co najmniej raz dziennie kupuję szejki owocowe. Seniora bez zęba na przedzie.

Tymczasowa stabilizacja, przetarte ścieżki po mieście, znowu mam lokalny numer telefonu, przygody z Pasikonikiem, Filipem i Luisem, te miejsca, bary i lokale należą do nas. Dużo przygód, pierwsze randki po hiszpańsku, życie pełną gębą. Więcej zdjęć i historii wkrótce.

a tymczasem

Friday, June 12th, 2009

Wciąż jestem w Sucre w Boliwii. Fajne, spokojne miasto, śniadanie z soku ze świeżych owoców od pani z warkoczykami na ryneczku, potem trochę pochodzić po ulicach, plaza (main square), spotkania ze znajomymi podróżnikami, piwko, jakaś kolacja razem, hostel. Ulice wydają się być bezpieczne, dzieciaki w mundurkach szkolnych, sporo gringos, wszyscy pozytywnie nakręceni, spotęgowane pozytywne emocje. Jeśli ktoś szuka sobie fajnego miasteczka, żeby na przykład pouczyć się hiszpańskiego przez kilka tygodni, to Sucre jest takim miejscem.

Spotkałem Filipa (on the road), wszedł do baru, wypatrzyłem go, Filip!, zapraszam, dosiądź się, zdrówko, to musiało się tak wydarzyć, crazy small world.

A Wojtkowi i Edycie dziękuję za linka. Jeśli ktoś jest zainteresowany tym kontynentem, to niech koniecznie zajrzy na ich stronkę z dużo bardziej profesjonalnym podejściem do tematu (niż to co ja tutaj serwuję), ich latynoamerykę, fotograficzno-liryczny zapis ich 6-miesięcznej podróży po kontynencie. Dobrzy wirtualni znajomi, pewnie też gdzieś się jeszcze spotkamy.

A poza tym żyję, a nawet kwitnę, piękny stan umysłu, szczere uśmiechy, wiatr we włosach i słońce prosto w twarz.

PS. Niedługo stuknie roczek od kiedy nie pracuję. :) Still with no direction home.
PS2. Mat i Rikki, udanego ślubu i wesela życzę. Szkoda, że mnie tam nie będzie. Nie tym razem. ;)

tam gdzie zaczyna się spacer

Saturday, June 6th, 2009

[happy valley, Bolivia]

Nazywa się Pasikonik.
Lat: dwadzieścia kilka.
Narodowość: Wszechkrólestwo Polandii.
Zawód wykonywany: życiowy nomad.

pasikonik

pasikonik

Spotkałem go na lokalnej imprezie w Samaipacie w Boliwii. Dotarł tu autostopem z Brazylii dwa tygodnie wcześniej. Szybko poznał miejscowych “hipisów”. W zamian za jedzenie, miejsce do spania, czasem flaszkę, czasem coś jeszcze, zamieszkał w domku na zboczu doliny pośród mandarynkowych i cytrynowych sadów. Zajmuje się tym miejscem, sprząta ogród, karczuje rośliny. “Tu jest cudownie, tu spacer zaczyna się z pierwszym krokiem, nie jest tak, że musisz iść kilkaset metrów, czy kilometrów, do parku, żeby mieć spacer.”

Odwiedziłem go w “jego” domku. Opowiedział mi trochę o swoich legalnych i nielegalnych przygodach. Studiował leśnictwo i dziennikarstwo. Mieszkał w jaskiniach Andaluzji, mieszkał w leśniczówce w polskich puszczach, pracował w lasach Irlandii. Pisuje do jarocińskiej gazety.

Zostałem tam na noc. Cisza, czasem przybiegnie wegetariański pies sąsiadki (kilometr dalej), by poprzymilać się w nadziei na smaczny kąsek. Palimy w kominku, parzymy herbatę. Wino, mandarynki, chleb z twarogiem i pomidorem…

pasikonik

pasikonik

pasikonik

pasikonik

pasikonik

“Ja nie chcę stąd wyjeżdżać” – mówi. Ale serce ciągnie go gdzieś indziej. Nie chce wracać do Europy, pozamykał tam wszystkie sprawy. Poza jedną. “Wrócę tu, przyjadę tu z Nią.”

Rano bierzemy się do roboty. Piła, maczeta. Ścinamy chore drzewo – będzie na opał do kominka na kolejną zimną noc. Pasikonik stara się oszczędzać, właśnie wrócił z mini-operacji palca. Wlazł mu kolec z drzewa mandarynkowego. W tych warunkach byle drzazga może spowodować infekcję. Jego ręce są całe poranione. Na środkowym palcu prawej ręki opatrunek. To dlatego, że w pierwszym tygodniu ogarnięty hura-optymizmem i zapałem pracował bez rękawic. Mi też wchodzi drzazga. “Nie ignoruj małych, czarnych kropek” – ostrzega śmiejąc się.

pasikonik

pasikonik

pasikonik

“Ja chcę tak żyć” – mówi – “ja chcę być biedny”.

pasikonik

Więcej o jego przygodach możecie przeczytać na jego blogu.

This post is a part of my miniproject “dreamers“.

razdwatrzy?

Saturday, June 6th, 2009

[Samaipata, Bolivia]

samaipata

samaipata

samaipata

Czasem nie moge sie zdecydowac.

A tymczasem dzis w koncu zdecydowalem sie ruszyc dalej, z Samaipaty do Sucre.

me cago en la tapa

Friday, June 5th, 2009

[Santa Cruz, Bolivia]

Przyjeżdżam pociągiem do Santa Cruz – największego miasta w Boliwii. Dzwonię do Luisa, lokalesa, kumpla Andressy. Cześć, cześć i już kumple. Luis pracuje w Tigo, jednym z większych operatorów komórkowych w Boliwii. Poza tym jest na wokalu w zespole hardrockowym. I znowu grillowanie, piwka, znajomi znajomych. A wieczorami jeżdżanie samochodem po mieście ze spuszczonymi szybami słuchając ostrzejszej muzyczki. Leci “Go with the flow” – Queens of the Stone Age, kawałek który Ignacio zawsze puszczał w samochodzie zaczynając wieczór w Brukseli, ot takie deja vu, zbieżność gustów i sytuacji w dalekich miejscach na świecie, uwielbiam takie sytuacje. I odwiedzamy knajpy i kluby gorsze i lepsze. Wybraliśmy się też na pobliskie wydmy gdzie dzieciaki jeżdżą na quadach i ćwiczą sandboarding.

A w hostelach zdarzają się coraz większe freeki. Pięćdziesięciokilku-letni przedwcześnie emerytowany opertaor koparki z Kalifornii, który czeka na poprawę koniunktury, bo uważa, że jest za młody, żeby nie pracować. Albo Egipcjanin z USA, wiecznie na haju, który szuka miejsca, gdzie będzie miał czystą wodę i będzie mógł “grow my own stuff”. Opowiada o tym, jak to chlorowana woda źle działa na organizm, o doświadczeniach z herbatką szamana w amazońskiej dżungli, po zażyciu której ma się 6 godzinny film, i można się samemu wyleczyć (poprzez zrozumienie najczęścięj psychologicznej przyczyny) z bólu kręgosłupa a nawet z raka. Spróbował terapii 12-krotnie. Right. Albo jego kumpel, również obywatel Wszechmocarstwa, który opowiada historie o tym, że oświadczył się swojej dziewczynie tym samym pierścionkiem co swojej ex-żonie, ona wyczuła, że ktoś już go nosił i nie chciała go przyjąć, więc koleś przybył z zamiarem przehandlowania tego pierścionka na szlachetny kamień u górnika. W międzyczasie pierścionek został skradziony wraz z paszportem, ale spoko, bo koleś wie kto to zwinął, zna imię, nazwisko i adres lokalnego złodziejaszka i ma zamiar go kontr-okraść, bo podróżuje z zestawem małego-złodzieja do otwierania zamków. (to wersja okrojona i mocno skrócona tej historii). Słuchasz gościa i nie wiesz, czy to prawda, czy marihuanowa jazda.

Zaprzyjaźniam się z Luisem – audio boyem i Markiem – fryzjerem/antropologiem z LA, razem wybraliśmy się do Samaipaty (o tym w następnym odcinku).

Jeśli chodzi o pierwsze wrażenia/zauważone dziwactwa, to:
– Boliwia to taki Meksyk, tylko trochę bardziej (w przeciwieństwie do Argentyny, Chile i Brazylii, które w porównaniu są duuużo lepiej rozwinięte)
– tu żołnierze na dworcu chodzą z maczetami
– na środku drogi stoi biedak z łopatą przy zasypanej piaskiem dziurze i liczy na datek za tę usługę od przejeżdżających kierowców
– policja jeździ pick-up’ami, 4 w samochodzie, 5 na platformie w kaskach, gotowych, by zeskoczyć i interweniować (lub wskoczyć i ewakuować się ucieczką)
– wojsko dorabia sobie oficjalnie świadcząc powietrzne usługi transportowe małymi samolotami

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Takie byly pierwsze wrazenia z Santa Cruz. Zdjecia robione glownie z samochodu Luisa. Ale to bylo dawno temu. Tymczasem wciaz jestem w Samaipacie i wciaz nie znalazlem powodu, zeby stad wyjechac.

welcome to Bolivia

Tuesday, June 2nd, 2009

Mam sie zdecydowanie dobrze. Ostatnia znana lokacja: Sapaipata, wioska pomiedzy Santa Cruz i La Paz. Dzieja sie ciekawe rzeczy, ale internet wolny, wiec na material musicie panstwo poczekac.