po drugiej stronie
Friday, January 9th, 2009[Beijing, China]
Porządki na dysku ujawniły takie oto fotki z wakacji zrobione przez zaprzyjaźnione profesjonalne panie fotograf.
fotki Angliki Morawskiej:
fotki Mansi Midha:
if you don't know where you're going any road will take you there
[Beijing, China]
Porządki na dysku ujawniły takie oto fotki z wakacji zrobione przez zaprzyjaźnione profesjonalne panie fotograf.
fotki Angliki Morawskiej:
fotki Mansi Midha:
Już niedługo ruszam w kolejną podróż. Pewnie daleką i pewnie długą. Z biletem w jedną stronę w nieznane. By patrzyć, dziwić się, wąchać, smakować, śmiać się, męczyć się, kląć, czasem bać, odpoczywać… By zobaczyć coś innego, nowego, niesamowitego. By odkryć coś w sobie. By trochę lepiej zrozumieć innych. By poznać nowych przyjaciół i odwiedzić starych. By zrobić kilka zdjęć.
To jak? Pojedziesz ze mną?
[Hong Kong (China)]
Hong Kong to kolory, dwupiętrowe tramwaje i autobusy, pokryte reklamami z gigantycznymi kolorowymi ludźmi, stalowe niebo odbijające się od stalowo-szklanych drapaczy chmur, niebieski ocean, zielone szczyty porośnięte dżunglą, zielone płachty na budynkach pokrytych bambusowymi rusztowaniami, kolorowe neony.
[Hong Kong (China)]
Vanessa i Bessie umilały mi jak mogły pobyt w Hong Kongu. Były restauracje, widoki, znajomi, a nawet karaoke. W jednym ze specjalnie przygotowanych wygłuszonych pokojów ze sprzętem spotykaliśmy się przy piwku, żeby pośpiewać piosenki. Oczywiście królowały wyciskacze łez rodem z Tajwanu i Hong Kongu. Niestety nie wykazałem większego talentu w tej dziedzinie (dla ułatwienia miałem do wyboru również anglojęzyczne hiciory). Za to skośnoocy znajomi śpiewali jak gwiazdy popu.
[Gdynia, Poland]
Wigilia, taka z dziećmi biegającymi pod stołem, kolędami i prezentami. A potem pasterka. Kościół pełen ludzi, niebiańskie śpiewy, szopka (ta “prawdziwa” i ta Arki Gdynia).
[Hong Kong (China)]
Zanim pojechałem do Hong Kongu, to miałem wyobrażenie, że jest to skrawek lądu całkowicie zabudowany drapaczami chmur, miasto wielkich interesów, gdzie miliony ludzi tłoczą się w malutkich mieszkaniach w ogromnych apartamentowcach. I rzeczywiście mamy “city”, które dokładnie odpowiada temu opisowi. Ale, niespodzianka, 75% terytorium to tropikalne lasy, laguny, bezludne plaże i wyspy. Wystarczy wsiąść w autobus jeden i drugi, wyjechać ze strefy miejskiej, potem mały trekking (albo autostop :-) ) i można znaleźć się na plaży, gdzie będziemy jedynymi gośćmi. Tak jak ja i Paco (Hiszpan, z którym zwiedzałem HK). Pograliśmy nawet w kręgle przy pomocy boji i pustych puszek po piwie.
Zgłosiłem blog do konkursu Blog Roku 2008. A co tam.
[Macau (China)]
Macau to obok Hong Kongu i Tajwanu kolejna chińska prowincja rządząca się trochę innymi prawami niż reszta kraju. Specjalna strefa ekonomiczna słynna przede wszystkim ze swoich kasyn. A w kasynach znudzeni panowie i panie wyrzucają jeden za drugim żetony o wartości np. 100 euro. A grają nie przeciwko sobie, tylko przeciwko kasynu, czyli z góry skazani są na statystyczne niepowodzenie. I jest kasyno Venetian, w którym tak jak w Las Vegas w środku zbudowano kanały rodem z Wenecji, po których pływają gondole, a gondolierzy śpiewają zawszę tę samą piosenkę. Smutne to bardzo było.
od bezmyślnego gapienia się przez okno na mijane krajobrazy, miasta, wioski
od nieprzewidywalności czekającej za każdym rogiem ulicy
od zerkania na kompas, by zawsze wiedzieć gdzie jest północ
od innej temperatury światła, która sprawia, że wszystko wygląda jak w bajce albo starym filmie
od coraz to nowych kadrów, nowych twarzy, uśmiechów i grymasów
jestem uzależniony
“Przyjeżdża orkiestra“, doskonały film o zderzeniach światów. Dlatego tak bardzo lubię podróżować. A poza tym wciąż lubię piwko w kinie.
Dałem się wciągnąć w świat seriali. W aroganckiego i cynicznego Dra House’a, który leczy ludzi niczym Sharlock oraz w Londyńczyków, czyli obrazek “typowych Polaków” na emigracji, którzy użerają się z landlordami, zdradzają się, handlują dragami, zapijają się, kombinują, oszukują, czasem pracują, czasem tęsknią, czasem kochają. A i jeszcze dostałem rodzinę Soprano, ale boję się zacząć oglądać.
Prawie już miesiąc zbieram się do kupy po przyjeździe. Wciąż żyję przeszłością, grzebię się w nieprzejrzanych zdjęciach, obrabiam, wrzucam. Rzygam tym już. A pogoda dopełnia dzieła zniszczenia – niemal nie wychodzę z domu. No dobra nadrabiam zaległości filmowe, serialowe, internetowe, muzyczne, ale ile można. No i niby przygotowuję się do następnego skoku w dal, ale kurde nie z tej strony co trzeba. Czas się jakoś ogarnąć.
A w Bombaju poszły bomby, a nawet AK47 i granaty podobno. A ja dziś marzyłem o Indiach znowu. Nawet pytałem znajomą Hinduskę o festiwale religijne. Crazy world, mam nadzieję, że się uspokoi.
Póki co siedzę w Trójmieście, planuję jeden weekend w Warszawie (przyjeżdża Ignacio z Brukseli), więc jesli ktośby chciał obejrzeć/pomacać moją łysą pałę, to proszę o kontakt.
[Shanghai, China]
Razem z Elizabeth poszliśmy na spacerek do slumsów w Szanghaju o 2 w nocy. Całe kwadraty ciasnych zazwyczaj murowanych domków rozpościerają się pomiędzy wysokimi apartamentowcami. Oczywiście skończyliśmy w barze z gościnnymi, półnagimi Chińczykami z tatuażami, którzy zaraz zaprosili nas do stolika i częstowali jedzeniem, piwem, fajkami. Miło spędzony czas, choć dogadać się nie dało. :-)
[Shanghai, China]
[Gdynia, 11.11.2008, Dzień Niepodległości]
Chiny, Hong Kong, Londyn, Warszawa, Gdynia. Pomieszanie z poplątaniem. Kilka zaliczonych kanap. Sam nie wiem, czy jestem w domu, czy w drodze. Plecak jak zawsze nierozpakowany leży na środku pokoju. Ale odpoczywam i ładuję baterie. Bo tu można w końcu przestać się pilnować. Bagażu, aparatu, godzin, stron świata. Dziwnie uspokaja nocna jazda SKMką. Znajomi stawiają na nogi.
(English version below)
Niniejszym ogłaszam nowy projekt fotograficzny, do którego chciałbym Ciebie zaprosić. Pomysł jest następujący – zapraszasz mnie na swoją kanapę na kilka dni (wymagań nie mam dużych, podłoga też ujdzie). W tym czasie dokumentuję Miejsce w Którym Żyjesz i Ciebie w Nim. To takie proste. To jak? Zgłoszenia/zaproszenia na maila albo w komentarzach.
(English version)
Hereby I announce a new photographic project and invite you to participate in it. The idea is as follows: you invite me to your sleep on your sofa for a couple of days (I don’t have big needs, floor is also ok). At that time I would document You And The Place You Live In. It’s that simple. So how would it be? Please submit your registrations/invitations via email or comments.
[Tomski’s “sofa” – December 2007]
update:
Participants:
1. Tomski – Warsaw, Poland [some pics made, waiting for more]
2. Naleśnik – Warsaw, Poland [done: 1]
3. Noriko & Coskun – Bursa, Turkey [to be done]
4. Imper – location unknown [to be done]
5. Wejdi – Bursa, Turkey [to be done]
6. Nat – London, UK [in 2009]
7. Domka – Warsaw, Poland [soon]
8. Elizabeth – Shanghai, China or Madison, USA or who knows [hmmmm]
9. Sandra Ch.- Winterthur, Switzerland [to be done]
10. Mat – Seattle, USA [to be done]
11. Justa & Geoffrey – Paris, France [to be done]
12. Ewa Kamila – somewhere, somehow [to be done]
13. Gosia M.-Cz. – Canada [to be done]
14. Ewa Iskierka – Sydney, Australia [to be done]
15. Ola B – Gdynia, Poland [to be done]
16. Walt Balenovich – Toronto, Canada [to be done]
17. Roma Piotrowska – Birmingham, UK [to be done]
18. kozica – Warszawa (Bielany), Poland [to be done]
19. Anita Damas – Florianopolis, Brazylia [to be done]
Dziś wieczorem z Hong Kongu przez Londyn wracam do Polandii. Pewnie najpierw Warszawa, a potem Trójmiasto.
Jeszcze trochę czasu minie zanim wygrzebię się spod tony zdjęć, które zrobiłem, więc nadal będę tutaj postował egzotyczne klimaty.
[2008-10-20, T99B, Shanghai – Hong Kong]
Prysznic, pakowanie, check-out, przechowalnia bagażu, śniadanie, laptop, internet, ładowarki, sprite. Pożegnanie z nowym przyjacielem, którego pewnie nieprędko (jeśli w ogóle) zobaczę. Ale nigdy nie wiadomo, w końcu nie raz tak zawiązane znajomości miały ciąg dalszy.
Plecak, metro. Chichoczące Chinki (w Szanghaju ładne i fajnie ubrane). 3 stacje. Przepychanie się przy wysiadaniu. Korek z ludzi przy schodach, by zejść z peronu. Przejście podziemne, tłok, facet, który nad śmietnikiem “czyści gardło” i soczyście spluwa (bo w metrze wiszą zakazy “No spitting”). Bramka metra, która połyka bilet. Prześwietlanie bagażu przy wejściu na stację kolejową. Kontrola paszportu. “Sir, you will need another visa if you want to come back to China”. “I know, thank you.” Droga na stacji oznaczona jest znakami “Exit from the country”. Pięknie powiedziane. Wsiadam w pociąg. Hard sleeper, top berth – tak jak lubię. Maksimum intymności, najmniej ciekawskich oczu, blisko półki z bagażem. Książka.
Kolacja w warsie. I wtedy mnie uderza. Że to się dzieje po raz ostatni. Głośne rozmowy Chińczyków przy sąsiednich stolikach, kucharze, personel i goście palący szlugi pod nic nie znaczącymi zakazami palenia, kelnerka, która stawia przed tobą talerz nie patrząc na ciebie i zapomina przynieść pałeczek. To wszystko z czym na codzień musiałem się ścierać, aż w końcu zaakceptowałem i przywykłem, nagle wzrusza i rozwala na kawałeczki. Opuszczcam to miejsce, którego się nauczyłem, częściowo zrozumiałem, polubiłem.
Podróż na pewno odniosła skutek. Trochę czasu zajmuje uświadomienie sobie, że świat naprawdę kręci się i bez ciebie. Wyjście poza ramy pozwala ujrzeć obraz z innej perspektywy. Nagle dostrzegasz więcej możliwości, nabierasz przekonania, że jest milion sposobów, żeby sobie poradzić, milion rzeczy, którymi można się zająć. Przetasowują się priorytety.
Wracam – wznoszę toast ciepławym Tsingtao w miękko mknącym przez noc wagonie restauracyjnym. Czuję się tak jak wtedy w samolocie, wracając z Nicei z ostatniej podróży służbowej, z kieliszkiem szampana w ręku, już po wypowiedzeniu umowy o pracę, to samo poczucie, że oto zostawiam za sobą coś far behind.
Got out from China just before my visa expired. The last days I will spend in Hongkong. Luckily I will be hanging out with the newly-met friends (from this trip) – tiny B and V. Happy to be seing them again, cause the chances for that were pretty low. But you know… life is full of surprises. ;-)
[Shanghai, China]
(english version below)
Wyjechał Tomek i znowu zostałem sam. Dni razem spędziliśmy raczej leniwie. Późne śniadania i wczesne piwka, potem double-cheese i sprite z lodami, zakupy, spacery bez celu, knajpy z widokiem, jazdy metrem z muzyką w uszach. I wyjechał z poczuciem, że mimo, że widział niewiele, to widział wystarczająco dużo. I dosyć miał już zarówno chińskiego żarcia, jak i słynnego Tsingtao. A co ja mam powiedzieć? :-)
Ja też niedługo wracam. Pomarzyć o czymś innym. Doświadczyć ciągu dalszego historii opowiedzianej tysiąc razy.
(english version)
I am coming back soon. To dream another dream. :-)
[Pingyao, China]
Autobus zatrzymał się, piąta rano, ciemno, mówią nam, żeby wysiadać. Wychodzimy, rozglądamy się, nie wygląda jak miasto. Wygląda jak zjazd z autostrady. Jedna taksówka. Ile? You’re crazy! Otworzone luki bagażowe, i czekają na nas, aż się zabierzemy, by reszta śpiochów (autobus sypialny) mogła pojechać dalej. Gołąbki zakręcone, Tomski zaspany. O nie. Nie damy się tu wysadzić. Najpierw po angielsku, a potem już po polsku (i tak nie było zrozumienia) coraz głośniej negocjuję (drąc się i gestykulując) dalszą podwózkę. Zadziałało – autobus podwiózł nas dalej. A hasłem wieczoru było “pierdolę, nie wysiadam”.
Na taksówkarza, który wiózł nas do hotelu też profilaktycznie nakrzyczeliśmy, ale tu starczyło nam fantazji tylko na: kto wygra mecz? arka gdynia!
Nie litujcie się nad Chińczykami, oni tak się porozumiewają – wrzaskiem. Oj, Chiny dały mi wystarczająco w kość i takie numery, to już pestka.
[Badalin (the Great Wall) and Beijing, China]
Za Tomskim przyjechali znajomi – Artur i Asia (nasza modelka na Wielkim Murze), przez chwilę podróżujemy w tym samym kierunku.
Czupryna włóczykija drażniła mnie niezmiernie.
[Beijing, China]
Już chyba tydzień siedzę w Pekinie. Śpię w 6-osobowym dormitory room w hostelu, gdy przychodzę do pokoju (zwykle około 4tej rano) ludzie już śpią, gdy się budzę (o 11stej) nikogo już nie ma. W hostelowym barze poznałem odpowiednich ludzi – grupa fotografów/artystów wracająca z festiwalu fotograficznego w Pingyao. Nie zwiedziłem jeszcze żadnego z turystycznych spotów, ale za to pojeździłem metrem, poszwędałem się po Hutongach – wąskich, uliczkach, pomiędzy małymi mieszkalnymi klitkami i fabrykami. Spędziłem jeden dzień fotografując z Angeliką, która nauczyła mnie sporo o robieniu portretów. Spędziłem też dużo czasu z Donem, który małą cyfrówką fotografuje uliczne sceny, których nie dostrzega nikt inny, bawi się. Wspólne obiady, piwka w hotelowej knajpie, rozmowy, poznawanie ludzi… Właściwi ludzie, przyjemnie i pożytecznie spędzony czas. I sporo niezłych fotek.
A w poniedziałek przyjeżdża Tomski.
[Chengdu, China]
Ostrzegali mnie od początku, że będzie ciężki tydzień, że Chińczycy mają wolne, że około 60 mln z nich wyrusza wtedy w drogę, że tłok, że bilety, że zaplanować. Następny tydzień. Ale już miałem przedsmak. Stacja kolejowa otoczona barierkami i kordonem policji. Plac przed stacją wypełniony ludźmi – wpuszczają na teren stacji tuż przed odjazdem. Pięciogodzinne opóźnienie pociągu. Pośród walizek, tobołków, zalegających ciał jeden białas z aparatem. Standardowo, na początku wielka sensacja, a potem, jak już okazało się, że obcy jest w dokładnie takiej samej sytuacji jak wszyscy już było ok. Czasem lepiej się wyróżniać, bo oto 200 par oczu pilnuje ci bagażu… A pani policjant próbowała powiedzieć mi, że na stacji nie można robić zdjęć, ale nie znaleźliśmy wspólnego języka – odpuściliśmy oboje.
Dziś Xian, a pojutrze już Pekin, tam prawdopodobnie przeczekam.
[Emei Mountain, China]
Dosyć szybko przekonuję się, że samotny trekking w chmurze w 30 stopniowym upale nie jest czymś, co lubię robić. No dobra, 5h wspinałem się po tych schodach. Ale w końcu odpuściłem, zjechałem do wioski (taki Szczyrk), wyspałem się jak człowiek, pojadłem jak człowiek, a następnego dnia autobus i kolejka linowa na sam szczyt i do widzenia. Cóż niech sobie niektórzy wolą 4 dni w chmurze, w pocie, w zapchlonych łóżkach, nie ja.
[Jade Dragon Snow Mountain, China]
To był chyba najgorszy dzień ze wszystkich. Zorganizowana wycieczka z chińskimi turystami. Nikt nie mówił po angielsku, traktowali mnie jak zwierzę/idiotę, musiałem czekać i marnować czas, toteż “let’s go, go, go”, i góra szczelnie pokryta chmurą, chińscy turyści w wypożyczonych czerwonych kurtkach jak te pierdolone lemmingi, oczywiście okazywali radość z osiągnięcia 4000m drąc się wniebogłosy. Szkoda gadać.
[2008-09-10 – Lugu Lake, China]
Lugu Lake, gdzie piłem piwo Snowflake. A mój przyjaciel Tomek ma t-shirt z napisem “Snowflakes that kill”. W ten sposób zrozumiałem kolejny kawałek wszechświata.
[2008-09-19 – Zjechałem z gór (11h), następnie pociąg (9h) i jestem w Chengdu. Znowu ciepło, t-tshirt i sandały, that’s better. Jak widać mam laga w zdjęciach.]
Takie kwiatki można znaleźć przechadzając się pomiędzy domkami wokół klasztoru buddyjskiego w Shangrila.