Dzisiaj postanowiłem się nie przejmować pracą. Nie będę starał się stawać na głowie. Nie będę robił rzeczy wbrew sobie. Go with the flow to było nasze motto. Teraz bardziej je rozumiem. Robić tylko to co wydaje się słuszne. Bo życie tak niepowtarzalne jest.
Dziś w Boliwii odbywa się censo, czyli spis ludności. Co to oznacza w praktyce? Zakaz ruchu samochodów i pieszych od 00:00 do 18:00. Oczywiście dzień wolny od pracy. Poza tym jak zwykle prohibicja, ba, nawet zakaz spożywania alkoholu we własnym domu. W praktyce? Wczoraj wieczorem z zapasem browarów udaliśmy się do Mamy Gabichy. Mięsko też zostało zakupione. Więc rano śniadanko (koło 10tej). Ankieter przyszedł w samą porę, około 13stej. Zadał nam kilka fajnych pytań. Kto jest najważniejszy w tym domostwie? Z czego zrobione są ściany? Czy dach pokryty jest słomą czy liśćmi bananowca? I sobie poszedł. Więc my zaczęliśmy grillowanie. Tak się składa, że dziś urodziny ma mój Tata, a także Naleśnik i Natalia. Wszystkiego najlepszego (załączam zdjęcie browara w tej intencji).
A co to oznacza w praktyce? Parillada (czyli po naszemu grilowanie, choć grilować tak jak w Ameryce Pd., to wy w Polsce nie umicie):
El Kosmito obchodził okrągłą rocznicę (kilometrocznicę):
…więc należało mu się trochę miłości. Z tej okazji (i nie tylko) zabrałem go więc na ulicę, która mnie zafascynowała. Ulicę Mechaników, ludzi, którzy pomogą ci rozwiązać każdy twój samochodowy problem. A najlepsze jest, to, że robią to na miejscu i za niewielkie pieniądze. I pozwalają ci patrzeć, jak młotkiem i łomem naprawiają problem przekrzywionej kierownicy na przykład. :) Tak mi się spodobało, że byłem tam w ostatnim tygodniu 3 czy 4 razy.
A na zakończenie jedna historia z naszej wycieczki (550 kilometrów boliwijskiej drogowej żeglugi). Otóż jedziemy sobie we troje (bo Gabicha jeszcze była w Europie) i mijamy parkę z dzieckiem na plecach. Więc się zatrzymujemy, a co tam, w końcu dobrzy z nas ludzie, mimo że biali. Auto małe, więc mówimy, słuchajcie tylko matka z dzieckiem, a chłop niech idzie z buta drogą. Ale potem serce nam zmiękło i chłopa też wzięliśmy. I ciasno trochę było. No to jedziemy dalej, a tam jakiś rozkraczony motor. Chłop mówi “zaczekaj chwile, to moje ziomki, co po mnie wyjechali, pójdę się z nimi rozmówić“. Ja mówię “dobra, ale masz 2 minuty“. No to chłop pędem do motoru, i wraca… z kolejnym dzieckiem i wielkim workiem, który wrzuciliśmy na dach. Pośmialiśmy się i pojechaliśmy dalej wesołą gromadką.
zagadka – wskaż, kto na załączonym zdjęciu pochodzi z miasta, a kto nie.
Gdybym miał wybrać z miast w których byłem te 3 najlepsze, i gdyby nie mogła to być Gdynia, to…
Rio de Janeiro…
Jest taka skała w Rio, gdzie ludzie przychodzą co wieczór i patrzą jak słońce zachodzi w oceanie. A jak już zajdzie to biją brawo. Miasto zachwyca. Ocean, plaże, ciepły klimat, tropikalna dżungla. Kolorowe i piękne dziewczyny. Rio to miasto zdecydowanie warte odwiedzenia szczególnie w te polskie zimowe miesiące.
Brazyliczycy, starają cieszyć się każdą chwilą życia, z resztą to życie poznałem od podszewki mieszkając ze studentami, w 7 osób w 3 pokojowym mieszkaniu. I przez ponad 2 tygodnie to z nimi poznawałem tajemnice tego miasta. Radość życia, piękna pogoda, ale i wiszące w powietrzu niebezpieczeństwo. Czy to tylko iluzja, strach białego turysty przed nowym miastem, czy też rzeczywistość? W Rio czujesz ten dreszczyk, wiesz że kilka kilometrów od centrum, na okolicznych wzgórzach rozciągają się favele, dziennice biedy, gdzie choć żyje też niższa klasa średnia, to jednak prawa nie egzekwuje tam policja. Nie oznacza to, że jest to świat bez zasad, o nie. Tam po prostu porządku pilnuje ktoś inny. I wiesz, że jak nad favelą pojawiają się fajerwerki, to znaczy, albo że Flamengo wygrało mecz, albo że masz siedzieć w domu bo po wąskich uliczkach i tysiącach schodów wchodzi do faveli transport narkotyków. To miasto jest piękne, agresywne, uzależniające. Jeśli nie potrafisz dotrzymać mu kroku – odpadasz. Ja chyba długoterminowo bym nie podołał.
Nad wszystkim czuwa figura Jezusa, punkt orientacyjny, ale także wielki symbol. Dobra które zwycięża i jest ponad małymi brudami. Niewidzialnej opieki nad wszystkimi maluczkimi.
Hong Kong…
Hong Kong jest miastem podobnym do Rio jeśli chodzi o krajobraz. To również skały, ocean, wyspy, tropikalna zieleń. Ale to miasto o zupełnie innej kulturze. Nowocześni, dobrze wykształceni młodzi ludzie, mówiący perfekcyjnie po angielsku (brytyjska exkolonia, dah), z którymi być może nawet mógł się zaprzyjaźnić. Niesamowite jedzenie, małe uliczne restaur acje. Ale niestety, to wyspa, miliony skupione na niewielkim kawałku ziemi, mała enklawa kontrolowanej (pozornej) wolności przylepiona do Chin.
(Na marginesie, jest jeszcze jedno miasto podobne do tych dwóch, a nazywa się Istanbul. Piękne, ale niestety kulturowo zbyt odległe. Turkom po prostu nie ufam. I chyba nawet pita na każdym kroku herbata i faja wodna spalona na tarasie wyłożonym poduszkami, z widokiem na Cieśninę Bosfor nie przekonają mnie do tego miasta. Ci ludzie są dla mnie zbyt dziwni. Niby nowocześni, niby państwo świeckie, a nie muzułmańskie, to jednak w tym jak się zachowują, knują, jest dużo jakiś ciężkich, spaczonych światopoglądów i sposobu w jaki patrzą na pewne kwestie.)
La Paz…
No i przechodzimy do La Paz, czyli miasta w którym mieszkam. Czemu lubię to miasto? Bo to nieodkryta zagadka. Największa indiańska wioska świata. Wyobraź sobie Indian, którym nagle dasz samochody i komórki. Tak to właśnie będzie wyglądało: na ulicy brak zasad, stragany na każdym kroku, psy bez obroży. Film o dzikim zachodzie wyświetlany 24h na dobę, pokazujący drugą stronę medalu, życie ludzi, którzy polowali na kowbojów. Miejsce gdzie La Paz jest położone jest surowe, ale spektakularne. Dolina wypełniona po brzegi domami. I Illimani, zawsze zaśnieżona święta góra widoczna ponad miastem.
Ludzie w La Paz są tacy jak miejsce – surowi. Trudno się z nimi zaprzyjaźnić, mam wrażenie, że kulturowo są zbyt odlegli by się do nich przebić. Są zagadką, fascynują, nigdy nie wiesz co siedzi w ich głowach (a oni co w twojej ). W swoich nieotynkowanych domach wieszają telewizory LCD, ale oglądają na nich nagrania z karnawałowych parad. Jedzenie jest proste, ale intensywne, dużo mięsa, tłuszczu. Owoce pyszne przez cały rok. A w promieniu kilku godzin od La Paz ciekawe miejscówki na weekendowe wypady. Więc życie tu to wciąż przygoda.
ile jest we mnie tego co kocham? czy to tylko małe ucieczki raz na miesiąc? ile jestem w stanie zaryzykować, żeby mieć tego trochę więcej? kiedy czuję się naprawdę dobrze? czy takie chwile jeszcze istnieją? czy została mi już tylko poranna kawa i wieczorna łiski?
550 km, 100 litrów benzyny,
w tym 300 km po szturach, gdzie średnia prędkość wyniosła 26 km/h
najniższa wysokość 1000 m n.p.m., nawyższa 4700
od zaśnieżonych szczytów aż po dżunglę, gdzie na drzewach rosną mango
Bałem się, że mi pęknie serce, że będę chciał zostać. Serce pękło, ale nie było aż tak strasznie jak myślałem. Spojrzałem w oczy znajomym. Kilkoro z nich rozumie. Anka powiedziała, że bała się, że przyjadę jako totalny wariat, ale się miło zaskoczyła. :)
Nie potrafię wytłumaczyć czemu chcę być tu a nie tam. Ciężko to zdefiniować, ubrać w słowa. Poczucie wyjątkowości? Próba bycia innym? Ucieczka przed samotnością? Czemu statystycznie bardziej lubię swoje życie tu niż tam? Czemu łatwiej mi tu przetrwać nie odchodząc od zmysłów? A może po prostu fakt, że tu legalnie mogę być wariatem? Że nie dotyczą mnie tu żadne zasady?
Ta pajęczyna, którą tutaj sobie zbudowałem, ma kilka silnych nitek, i kilkaset słabszych. To już nie jest namiot, który mogę tak sobie zwinąć i pójść dalej. Za ciężkie są te emocje, które mnie tutaj przygnały, zbyt silne te emocje, które mnie tu zatrzymały.
Szczęścia nie kupisz. Szczęścia musisz cały czas szukać, nawet jeśli je raz znalazłeś, bo zmieniają się składniki szczęścia, więc cały czas musisz zmieniać receptę. Nad szczęściem musisz pracować, pielęgnować, rwać plony gdy kwitnie, ale i nie poddawać się jeśli czasem będzie gorzkie.
Miałem dużo fuksa. Ale czy na pewno? Czyż nie zapracowałem sobie na to? Tak wiele razy wybierając drogę pod górę. Grając w kasynie ostatnim żetonem. Jadąc nocną taksówką w nieznane.
Najbardziej niebezpieczna jest ta ciekawość. Żeby pójść jeszcze jedną ścieżkę dalej. Co tam jeszcze jest? Wrócić? Zgubiłem się? Nie, jeszcze wiem gdzie idę. I pewnym krokiem pójść w nieznane.
Szamańska legenda mówi, że jak zajdziesz się za daleko w złą ścieżkę, to zobaczysz na swojej drodze dziwnego człowieka. Z pozoru będzie normalny, ale jeśli przyjrzysz się jego stopom i będą one skierowane w kierunku przeciwnym naturze, to znaczy, że się zgubiłeś. Powinieneś z nieznajomym nie rozmawiać, tylko odwrócić się na pięcie i starać się powrócić drogą, którą przyszedłeś.
Czy spotkałem kogoś na swojej ścieżce z odwróconymi stopami? Spotkałem kilku wariatów, którym za bardzo się TO spodobało. Zostałem ich przyjacielem. Przyjrzałem się nie tylko ich stopom (a były one w normalnym kierunku), lecz także ich sercom. Zawsze mieli je po prawidłowej stronie.
Mam nadzieję, że też mnie tak będą wspominać.
Wyjechałem z tego kraju 3,5 roku temu, by przeżyć przygodę. Miałem dużo szczęścia. Trafiła mi się niezła przygoda, NAPRAWDĘ. Wrócić tak teraz byłoby bezpiecznie. Bez przygody. A ja jeśli wrócę, to musi w tym być duży element przygody. A nie tak po prostu, że teraz tu przyjadę i zacznę szukać pracy.
A w gazecie znalazłem w drobnych: “Do oddziału międzynarodowej firmy, pilnie potrzebujemy kogoś szczepionego, kto ma doświadczenie w zarządzaniu Latynosami.” Ale się nie zgłosiłem. Pewnie Agencja Wywiadu albo Jehowi lub Mormoni znów na misje do Am Pd chcą kogoś. Albo na plantacje. Byłem widziałem.
“A straszny ten Twój kraj, tak sucho, tyle pustyni, jak tam można mieszkać.” powiedział Dziadek, którego wojna zagnała przez Iran, Indie, dookoła Afryki do Anglii. “Dziadku, jakie czasy takie przygody”. I śmieję się w duchu, bo wiem, że dziadek kuma i sam by się wybrał, tylko nie ma siły. “Dziadku, przyjedź, pojeździmy Jeepem. Olejemy te cioty z miasta.” “Masz rację wnuczku, nieprzyzwoite są teraz te wczasy na które oni tam jeżdżą i każą sobie tym lokalnym brudasom kelnerować.” “Masz rację dziadku. Nigdy pewnie w ręku maczety nie trzymali.” …i tak możemy godzinami gadać z dziadkiem.
Na zdjęciu mój przyjaciel Marko ubrany na wyjście do cyrku. Ale były jaja. Wrzucę foty innym razem, tylko mi przypomnijcie.
Wpis sponsoruje firma Manitic produkująca fajne designerskie ubrania dla gwiazd. Dziękuję za przysłane gadżety. Proszę o instrukcje obsługi i karty gwarancyjne w pedeefach.
Tam gdzie spotykają się pustynne drogi. Tam gdzie skały rozbijają potęgę oceanów. Na końcu świata i dalej. By wrócić.
Widziałem biedę. Widziałem bogactwa. I wszystko co pośrodku. Te same pytania, obojętnie czy to indianin mający 3 krowy na środku pustkowia, czy też ranczer, który klimatyzowanym jeepem objeżdża swe tereny. Te same pytania.
Mijane za oknem stacje. Mieściny, o których nikt nie słyszał. Zakurzone wioski.
Ile razy można zaczynać od nowa. Ile razy można się żegnać? Ile razy zakładać ciężkie buty?
Czy to się dzieje naprawdę?
To strach przed powrotem do domu, w którym Ciebie mogłoby nie być. To strach przed samym sobą, przed otworzeniem się, przed wybraniem własnej ścieżki.
Jak wam mogę cokolwiek o tym opowiedzieć. O tym co działo się przez te wszystkie lata, gdy mnie nie było. Jak bardzo tego potrzebowałem. Jak ciężko było zrobić to wszytko co zrobiłem. O najtrudniejszej drodze przez pustynię.
I ja też. Czy będę potrafił was zrozumieć. Czy błysk w oku nie jest już zbyt odległy? Czy pęknie mi hartowane by iść przed siebie serce?
Wariaci traktowali mnie jak swojego. A i ja do nich lgnąłem, nie żeby naśladować, lecz żeby wyrobić sobie własną opinię. I spróbować zostać jednym z nich.
Nie idź za mną. Wydreptaj własne ślady.
“Kochał to co robił” – tak mówi się o wariatach. Ale naprawdę niewielu rozumie co to znaczy. Jak bardzo trzeba się temu oddać. Jak dużo poświęcić.
Pielgrzymi pijący wino! Pomyleńcy, co sypiacie 200 dni w roku w namiocie! Utajeni marzyciele! Wracam (choć tylko na chwilę). Czy jest tam ktoś?
Dziś rano na kalendarz spojrzałem i I w tym momencie przypomniało się mi Że dzisiaj jest już pierwszy Trzeba kupić nowy bilet Bilet Znów na Bankowy trzeba udać się i W kolejce spędzić godziny trzy Zakładam spodnie Zamykam drzwi i jadę po bilet Bilet Możesz wierzyć albo nie wierzyć mi W tramwaju z numerem trzydzieści trzy Siedziałem grzecznie z tyłu Gdy kanar nagle krzyknął “BILET” Bilet Oszołominy odwróciłem się i I w tym momencie kolorowe me sny Spełniły się gdy pokazałem mu swój nowy bilet REF: Bilet, bilet, bilet, bilet Piękny, kolorowy bilet Może być ulgowy może być życiowy lub jednorazowy Z hologramem nowym Mój x2 Mam swoje miasto jak ty A w nim swoich ludzi ojeeee REF: x3 Bilet bilet…[Ztvorki / Bilet]
W Polsce 21 września – 21 oktubra. w planach 3miasto, Warszawka, Krak
Przy tej okazji, chciałem opieprzyć swoich znajomych, że mimo, że siedzę tu ponad 3 lata, to tak niewielu z nich chciało mnie odwiedzić. Zamiast tego rodzili dzieci, wymieniali samochody i jeździli na Majorkę. Wstyd mi za Was!
Jeżeli ktoś chce zaprosić mnie na prelekcje na tematy życiowe, to moja odpowiedź brzmi: daj mi majka, miejsce i wpuszczaj ludzi.
Na peron4 nie pisuję, bo moje teksty nie spełniają ich wysokich norm jakościowych i obyczajowych. Ale znamy się i od czasu do czasu pozdrawiamy. Poza tym podsyłają mi od czasu do czasu takich co dla nich pisują.
No ale w słusznej sprawie się z nimi zbratałem i wystawiam powyższe zdjęcie na aukcję charytatywną. Zdjęcie wyślę z Boliwii z kilkoma słowami pozdrowienia.
In 10 years I see myself, as a guy who has it all figured out. A guy who’s seen it all from all different perspectives. A guy who made it all the way to the tops’ top. A guy like no other. Smart, successful, often cynical. The guy you don’t argue with. The guy who knows the shit. The guy who figured out the game and played it a nasty way. The guy with a long history of failures. The guy who tried many times and finally succeed. That’s me, fuckers. And who are you?
A tymczasem włamaliśmy się(?) na dach biura. Szykujemy przyczółek. Granatniki, ciężkie karabiny maszynowe, lornetki, paczki z chrupkami.Czas pokazać wszystkim kto ma najlepszy skuter w mieście.
Jesteśmy dziećmi rodziców ze straconego pokolenia. 50 lat komunizmu i okupacji radzieckiej wyssaliśmy z mlekiem matki. Cerowane skarpetki i łaty na spodniach. Zamknięci w bloku wschodnim. Wychowani na Stasiu i Nel, i Tomku co miał strzelbę i buszował gdzieś po stepach z kowbojami i indianami.
I nagle, bęc, zmiana, możemy pożeglować w którymkolwiek kierunku, granice są otwarte, stoi otworem szeroki Świat.
Stąd i młodzi podróżujący Polacy mają namaszczenie do podróżowania. Niektórzy nieśmiało na Ibizę, do Egiptu, czy na Teneryfy. A inni na całego, w te najdalsze zakątki. Z dużymi aparatami i blogami w Internecie, bo przecież robią coś, o czym nikt w Polsce nie śnił 20 lat temu. By łapać te chwile, zobaczyć, poczuć, jaki jest naprawdę ten Wielki Świat.
Są tacy, co wyruszają na długie miesiące. Wyrywają się z tego co trzeba i wypada robić w życiu. A Polska za dziecka przygotowała ich dobrze na taką szansę (obozy harcerskie, czy gorąca herbata w schronisku w Beskidach, Gorcach i Bieszczadach). Polak nie zginie nigdzie, Polak prześpi się bez wstydu w namiocie przy stacji na autostradzie, Polak rozpali ogień na stepie pod rozgwieżdżonym niebem. Polak nauczy się przynajmniej paru słów (“Ile to kosztuje?”) w każdym języku świata.
Żeby coś poczuć, zmarznąć do szpiku kości, powąchać, zjeść, usłyszeć. Coś odkryć, znaleźć, położyć na czymś rękę.
I są tacy, którzy to robią, jedni lepiej niż inni, z innych powodów, ale po swojemu. I to się liczy.
Bartka i Martę poznałem u siebie, w La Paz. “Ona – nigdy nie przestaje się uśmiechać, on swoim inteligentym poczuciem humoru przesiąkniętym sarkazmem czynnie jej w tym pomaga.”. Nawet pomagali nam w przeprowadzce do naszego pierwszego wspólnego mieszkania (i byli świadkami katolickiego rytuału, który odprawiła babcia Gabichy, który prawdopodobnie był domowym ożenkiem, ale dotychczas nie wiemy). Akurat trafiłem na moment, kiedy Marta po raz drugi złamała nogę, co nie przeszkodziło jej się uśmiechać i kuśtykać o kulach po stromych ulicach Miasta w Wielkiej Dolinie. 100% pozytywnego wrażenia i 30 punktów za technikę.
Wydali książkę. Co więcej, podarowali mi ją (a nawet na stronie 318 Ambasadora wspomnieli). Niestety bez dedykacji, ale co tam, nadrobi się kiedyś przy piwku. Książka dobra jest, bo oni pięknie podróżowali. Bardzo po swojemu, raz po raz uciekając z przetartych ścieżek. Nawet jeśli, byłeś jednym ze szcześliwców, którzy kiedyś też przez wiele miesięcy mieli okazję żyć w drodze, to wciąż czytając tę książkę co jakiś czas wzdychasz “ehhhh”, czasem się uśmiechasz, a czasem wzruszasz. Bo oni zrobili to tak jak należy. Rozkminili system. Podróżowali bardzo blisko ziemi z buta, na kolejnych kupowanych w różnych krajach środkach transportu. Bez ściemy, bez koloryzowania.
To dobra książka o podróżowaniu. Mam nadzieję, że natchnie wielu młodych wspaniałych ludzi, by robić to w ten właśnie sposób. Po swojemu. Szukając własnego szczęscia. By pójść jeszcze dalej.
Jedyne czego mi w tej książce brakuje, to odrobiny intymności. Bo to nie jest tak, że w podróży cały czas chodzisz z otwartą z zachwytu gębą. Dużo się dzieje poza tym. Dużo codzienności, nauki, myśli w głowie, gdy jedziesz szturem na motorze. Dużo zderzeń z tym co można i trzeba, komu się ukłonić, a komu pokazać środkowy palec. Ta strefa intymna jest w książce ledwie muśnięta. Ja chciałbym mieć w to wgląd. Ja chciałbym poza częścią o podróżowaniu przynajmniej rozdział o mądrościach życiowych w stylu Beaty Pawlikowskiej (hłehłe). No ale pewnie za dużo wymagam, bo to w końcu książka o podróżowaniu ma być, a nie o pieleniu ogródków.
Książkę z autografem możecie nabyć bezpośrednio od autoróów na Przystanku Bieszczady. I kto wie, może dla kogoś będzie to takie spotkanie jak moje kiedyś z Kingą, gdy kupiłem od Niej książkę. Może ktoś kto zobaczy ich, przeczyta, to uwierzy, że da się i też wyruszy i za 20 lat odwiedzi mnie w La Paz. :)
PS. Ja też jakiś czas temu zrobiłem retrospekcję tego co zostaje w głowie po takiej podróży. Kiedyś Wam pokażę, jak tylko dorwę się do jakiegoś skanera.
Altiplano to magiczna kraina. To sucha ogromna równina na ponad 4000 m n.p.m. Tam życie zawsze było ciężkie. Właściwie, to kto chciałby tam dobrowolnie mieszkać? Zawsze zimno, zawsze sucho, mało co rośnie, mało co tam żyje. Kilka zakurzonych miasteczek, domy z błotnych cegieł, długie i proste drogi. Ludzie stamtąd są surowi i twardzi. Zwierzęta chude i brudne.
Przysmakiem Altiplano jest Charquekan, proste danie składające się z suszonego mięsa, ziemniaków, dużych ziaren kukurydzy, jajka i kawałka sera.
“chciałbym zrobić coś ze swoim życiem, ale nie mam jaj”
“hej, nie znam cię, ale będę za 2 tygodnie w La Paz, może się spotkamy”
“szymek, my też tęsknimy jak cholera jasna”
“mamy 94 lata, jesteśmy z żoną na emeryturze i chcemy zmienić kraj na tańszy. nie wie pan jakie są ceny nieruchomości w peru?”
“jesteśmy nowym serwisem o podróżach, chcemy mieć więcej czytelników niż peron, może jesteś zainteresowany współpracą? w zamian wrzucimy twój tekst na naszą stronę”
“ps. fajne zdjęcia”
“wpis, który ostatnio wrzuciłeś bardzo przypomina mi to co pisałeś w 2008 pracując w korporacji, czy czujesz się podobnie zdołowany i twoje życie nadal nie ma sensu?”
Mylisz się, jeśli myślisz, że było mi łatwo. Zamknąć, spakować, wyjechać, przestać płacić podatki. Iść samemu, oglądać, zwiedzać, poznawać, mieć motywację. Poznać, pokochać, polubić. Nauczyć, posmakować, przyzwyczaić. Zostać.
Uwaga! Ciężkie maszyny pracują na drodze. A poza tym wybuchy.