they think of me and my wandering but i’m never what they thought
Monday, April 13th, 2009[Iguazu Falls – the Brazilian side, Foz do Iguaçu, Brazil]
“Poor Niagara…” wyszeptała prezydentowa Roosevelt, gdy pokazano jej te wodospady.
if you don't know where you're going any road will take you there
[Iguazu Falls – the Brazilian side, Foz do Iguaçu, Brazil]
“Poor Niagara…” wyszeptała prezydentowa Roosevelt, gdy pokazano jej te wodospady.
[Foz do Iguaçu, Brazil; Ciudad del Este, Paraguay]
Z cienkim portfelem w kieszeni i paszportem w gaciach pojechałem miejskim autobusem za 5zł z Foz do Iguaçu do Ciudad del Este w Paragwaju (fajny pomysł nazwać miasto “Miasto Wschodu”). Jak zwykle autobus nie zatrzymał się na granicy, ale co tam, zaczynam się przyzwyczajać. Zaraz po przekroczeniu mostu nad rzeką Paraná wysiada się na ulicy, która jest jednym wielkim targowiskiem, gdzie możesz kupić obok siebie: latarkę, wędkę, kapelusz, PS2, Najki, majtki, zegarek, okulary słoneczne, laptopa, aparat… Z jednej strony chodnika chamskie stragany a z drugiej wejścia do sklepów z elektroniką. A przed sklepem czasem pan strażnik z shotgun’em albo koltem. Normalnie dziki zachód. A wracając znowu bez pieczątek, tylko do autobusu wsiadł pan starszy celnik, rozejrzał się i wysiadł w myśl zasady “stać cię na autobus, to znaczy, że nie przemycasz za dużo”.
PS. Canon 5DM2 (body) – 2800USD bez tagowania (a na amazonie 2700USD). Nie, nie kupiłem.
[Iguazu Falls – the Argentinian side, Puerto Iguazu, Argentina]
[Cordoba, Argentina]
Było bardzo imprezowo. Urodziny wypaliły. Naładowałem imprezowe bateryjki.
Jestem w Iguazu, a za 3 dni ruszam do Sao Paulo (a właściwie do Socoraby pod SP), żeby odwiedzić Rafaela.
[Bariloche, Argentina]
[Perito Moreno (El Calafate), Argentina]
[Torres del Paine, Chile]
Day 5
[Torres del Paine, Chile]
Day 4
[Torres del Paine, Chile]
Day 2
[Ushuaia, Tierra del Fuego, Argentina]
Dalej na południe już pewnie w życiu nie pojadę.
A tymczasem z turystycznego Bariloche jadę do Cordoby. Rozchodzą się drogi z Willemijn, znowu sam, on the road again… Trzeba uciekać, bo idzie jesień.
[Rio Gallegos to Ushuaia, Tierra del Fuego, Argentina/Chile]
[Los Antiguos to Rio Gallegos, Argentina]
[Coyhaique to Chile Chico, Chile]
[Coyhaique, Chile]
[Quellón-Puerto Cisnes, Chiloé Island, Chile]
[Quellón, Chiloé Island, Chile]
[Castro, Chiloé Island, Chile]
[Torres del Paine, Chile]
Woda ze strumyka, płatki owsiane z mlekiem w proszku, kroki ciężkie, lecz pewne, bo z plecakiem, jeden dzień deszczu, wiatr, który próbuje zepchnąć ze ścieżki, Willemijn jako partner, błękitny lodowiec, góry, góry, góry, a w uszach Bieszczadzkie Anioły i Msza Wędrującego, ponad 100 km w nogach. Znowu pięknie było.
Gnam dalej, jutro El Calafate, lodowiec jeszcze większy.
Sterta zdjęć rośnie, ale poczeka. Dzieją się rzeczy ważniejsze i ciekawsze (zwłaszcza w głowie) i na razie czasu brak.
[Chepu, Chiloé Island, Chile]
Kajakowanie o świcie w Dolinie Martwych Drzew, to jedne z piękniejszych chwil jakie przeżyłem. Gra kolorów, cieni, odbić, ścierające się mgła i słońce. Krzyki ptaków. Daleko od wszystkiego.
Dolina Martwych Drzew powstała w wyniku trzęsienia ziemi w 1960 oraz tsunami, gdy wyspa zapadła się o 1-2 metry i słona woda wdarła się dalej wgłąb lądu.
To był piękny dzień.
[Chepu, Chiloé Island, Chile]
Amory and Fernando. Before they turned 50 they decided not to wait till 65 to retire. They quit their “good jobs”, cut off all the strings holding them down, packed up everything they owned (which occurred to be 5 trucks full of stuff) and bought a piece of land on Chiloé Island. First they placed all their belongings in a big military tent, then they started to clear the land, piece by piece built up their new home. They reached the point that they were self efficient on their own land. But after 5 years they decided to do something else. They bought another piece of land and started their eco-friendly tourist site. Extremely gentle, adorable, positive persons.
If you want to spend some time close to the nature on a Chiloé Island you should contact them.
This post is a part of my miniproject “dreamers“.
[Chepu, Chiloé Island, Chile]
Promem wokół którego pływały delfiny przybyłem na wyspę Chiloé. Znalazłem się w malutkim ośrodku koło wioski Chepu na uboczu cywilizacji z widokiem na rozlewisko rzeczne. Zakochałem się w tym miejscu, życzliwych gospodarzach, otaczającej naturze. W małym domku na skarpie zostanę na kilka dni.
Spokój w głowach.
[Pucón, Chile]
Czyli wizyta na wulkanie. Najpierw mordercze 5h podejście (zwłaszcza, żem tuż po antybiotykach), satysfakcja ze zdobytego szczytu, a potem wielka radość, gdy jak dzieci na tyłkach i “jabłuszkach” zjeżdzaliśmy po śniegu. Cali mokrzy, zmęczeni, ale szczerze szczęśliwi.
A wieczorem nasi “przewodnicy” urządzili asado, którego celem poza konsumpcją mięska było poderwanie białasek. Ale i tak było miło, przyjacielsko i wesoło.
Jutro jadę na wyspę Chiloe, gdzie możliwe, że zaszyję się na jakiś czas na uboczu cywilizacji, wśród pingwinów i innych śmiesznych boskich stworzeń.
[Valparaíso, Chile]
Nie musisz być bogaczem, żeby mieć domek na wzgórzu z widokiem na ocean.
Valparaiso, czyli “rajska dolina”, kurort 120 km od Santiago. Kolorowe domy (zwykle z drewnianych płyt i blachy falistej) na zboczach wzgórz z widokiem na Ocean Spokojny. Kręte strome uliczki. 15 naziemnych kolejek liniowych powstałych w latach 1883-1932 (skarby UNESCO).