Archive for the photos category

i gotta get up from this slumber and just get myself home, all these wasted dreams waiting for the SUN to open up my heart to anyone

Thursday, October 15th, 2009

[Isla del Sol, Titikaka, Bolivia]

isla del sol, titikaka, bolivia

Tak zaczęła się wyprawa na Wyspę Słońca. Wsiadłem na łódkę o 13stej w Copacabanie. Zaraz, zaraz. Coś tu nie gra. Gringos. Ostatni raz tylu gringos na raz w jednym pojeździe mechanicznym widziałem chyba w turystycznym (żydowskim) autokarze mknącym przez pustkowia Patagonii w Argentynie. Na szczęście już po chwili zostaliśmy z Karimem przesadzeni do Business Klasy (zostaliśmy wyłonieni w drodze konkursu “która para pierwsza się zgłosi na hasło “dos personas en frente””). Do Biznes Klasy, czyli za barierki wprost na nadbudówkę łodzi. Zaraz też dosiadł się Argentyńczyk w wyczesanym kapelusiku wraz z kolegą. Argentyńczyk jako bagaż podręczny przyniósł siateczkę, która jak się potem okazało wypełniona była słodkim popcornem. Następnie Argentyńczycy zajęli się przygotowaniem i konsumpcją dżointa budząc zazdrość/uśmiech/brak reakcji/oburzenie/zdziwienie pasażerów Klasy Economy. Ale to przecież Boliwia, tu wolno wszystko. Zwłaszcza jak się pływa Business Klasą.

Podróż w biznes klasie umilał nam steward. Pracuje na łodzi od 5 lat. Ma kuzyna w Miami (Estados Unidos), ale w sumie to lubi pracować na tej łódce. Ale jeśli coś, to już lepiej do NY. Bardziej kosmopolitańskie miasto podobno. Poza tym mówi, że wie gdzie w okolicy hoduje się całkiem spore ilości marihuany. Niestety miał dla nas tylko chwilkę wprost proporcjonalną do czasu wypalenia fajeczki, więc więcej historii nie opowiedział.

isla del sol, titikaka, bolivia

A jak steward sobie poszedł, to już w końcu moglismy oddać się kontemplacji widoków i konsumpcji słodkiego popcornu.

isla del sol, titikaka, bolivia

Mogliśmy też z daleka zobaczyć flagowe osiągnięcie Boliwijskiego Urzędu Elektryfikacji Wysp, Wsi i Miasteczek – zelektryfikowaną wyspę o populacji ZERO mieszkańców.

isla del sol, titikaka, bolivia

Na szczęście ten przytłaczający tłum gringosów z łódki naszej (a także dwóch innych) po dotarciu na wyspę rozpierzchł się wśród lepszych i gorszych miejsc noclegowych na wyspie. Można było trochę odetchnąć rozkoszując się widokiem zielonych zboczy, gdzie co jakiś czas chata, taka z turystami, czy też po prostu z jakąś uprawiającą marchewki babulą. A w oddali niczym Indianie przyczajeni z łukami za krzakiem porzeczek spoglądały na nas godnie zaśnieżone szczyty Kordyliery Real.

isla del sol, titikaka, bolivia

Potem przyszła zwyczajowo pora konsumpcji. Na Wyspie del Sol wiele jest lokali serwujących między innymi “truczę”. Miejsca w tych lepszych należy rezerwować z dwumiesięcznym wyprzedzeniem (patrz zdjęcie poniżej)…

isla del sol, titikaka, bolivia

…a nawet 5-miesięcznym jeśli chce się stolik w cieniu drzewa.

isla del sol, titikaka, bolivia

Ponieważ nie mieliśmy rezerwacji, to udaliśmy się do tańszego miejsca, nie wymienionego w przewodniku Lonely Planet. W restauracji tej były tylko 3 stoliki: jedynka – w cieniu drzewa, dwójka – z parasolem, oraz nasza “ósemka”, bez niczego, tzw. “goła”.

isla del sol, titikaka, bolivia

Jednak widoki z “ósemki” były również niesamowite, a słoneczko świeciło godnie. A na pizzę i “truczę” czekaliśmy 1,5h. Ale jak już przyszły, to były wyśmienite.

isla del sol, titikaka, bolivia

A potem główną aleją, mijając piękne, pnące się w górę hostele, udaliśmy się już na spoczynek do naszej seńory, do naszego hospedaje.

isla del sol, titikaka, bolivia

I tak minął nam kolejny Boży dzień.

(c.d.n.)

PS. Komentarze chwilowo wróciły do łask Jaśnie Pana. Co nie znaczy, że nie są moderowane. SERDECZNIE ZAPRASZAM!

tribute to the pink sunglasses

Wednesday, October 14th, 2009

[Copacabana, Jezioro Titikaka, Bolivia]

(2009-08-12)

Jezioro Titikaka dla Indian Aymara było i jest miejscem magicznym. To tutaj miały narodzić się Słońce i Księżyc (dlatego na jeziorze są wyspy, które zowią się: Isla del Sol i Isla de la Luna). Do dziś jest ono miejscem wyjątkowym. Jak to zwykle bywa “pogańskie” wierzenia funkcjonują do dziś, tylko zostały wymieszane z chrześcijańskimi. Dlatego, gdy ktoś kupi nowy samochód, to przyjeżdża z rodziną i znajomymi, żeby ochrzcić go na brzegu jeziora. Samochód, niczym solenizanta, ubiera się w kwiaty, bo to w końcu jego dzień. Bo tu wierzy się, że rzeczy martwe, również mają swój charakter, swoją duszę. I kto wie co mogłoby się przytrafić, gdyby nie ochrzciło się nowego samochodu. A jak chrzest, to i piwko.

A na drugim zdjęciu figurka Matki Boskiej na spacerze z okazji jednej z wielu okazji. Spacer ten również jest dobrą okazją, żeby napić się piwka. To jedno z ostatnich zdjęć z moimi różowymi okularami, które zginęły gdzieś w otchłani Jeziora Titikaka. Podejrzewam, że to sprawka pewnej czarownicy z La Paz, która za tymi okularami nie przepadała, bo uważała, że są obciachowe. Cóż, długą drogę przebyły ze mną z Uyuni aż do Jeziora Titikaka. Wiele przygód, wiele uśmiechniętych spojrzeń, wiele przełamanych barier. Zdecydowanie były to magiczne szkiełka. Widocznie tak miało być. :)

car baptizing, Titikaka Lake

pink sunglasses, Titikaka Lake

gravity release me and don’t ever hold me down now my feet won’t touch the ground

Tuesday, October 13th, 2009

[Copacabana, Titikaka, Bolivia]

2009-08-12

“Ktoś” przygotował dla mnie pokój, który pachnie. “Ktoś” przygotował mi posiłek, który pachnie. Żeby go zrobić musiała zabrać ciepłe jaja kurom i zerwać sałatę. Najlepszy hostel w Copacabanie. Trochę daleko, 4 kilometry od miasta. Ale widoki, niepowtarzalne. Na uboczu rosnącej wszech i wobec komercji. Szukajcie a znajdziecie. Zwie się Sol y Luna.

Cały wieczór po hiszpańsku. Z Karimem, Algierczykiem z Francji, odkryliśmy to miejsce. Zapytaliśmy, poszliśmy, zaryzykowaliśmy i trafiliśmy do małego raju. Gdzie jedzenie dla psów gotuje się w wielkim garze na ognisku tuż przy brzegu jeziora Titikaka.

Prowadzi mnie dobra karma.

copa

copa

copa

copa

this may take anything from a few minutes to a few years

Friday, October 9th, 2009

time

Czasu potrzeba mi, żeby się pozbierać, poukładać, żeby coś skończyć, coś zacząć.

Czasu potrzeba mi, żeby ogarnąć zdjęcia i przygody z ostatnich dwóch miesięcy, z Peru i z Boliwii.

Będzie zaburzona chronologia czasu, chrzanić chronologię, będą obrazki i historie niczym puzle rozrzucone w czasie.

Czasu potrzeba nam, żeby się siebie poznać, nauczyć, oswoić.

[foto: Bolivia, Las Yungas, Alcoche; tekst: Bolivia, La Paz]

necklace

Wednesday, September 23rd, 2009

note - Christian, Babilonia

Clicking allowed.

This post is a part of my miniproject “notes“.

En Busca de Babilonia (4)

Tuesday, September 22nd, 2009

[Isla del Sol, Bolivia]
En Busca de Babilonia, Christian

(in English)
1. Name
Christian
2. Nacionality
Austrian
3. What is your dream?
Everything always changes, so do my dreams.
4. What is Babylon?
Babylon is my interpolation all the illusion which distracts us from seeing and living the truth, which is by far more easy.

(en español/castellano)
1. Nombre
Christian
2. Nacionalidad
Austríaco
3. ¿Cuál es tu sueño?
Todo cambia siempre, también lo hacen mis suenos.
4. ¿Qué es Babilonia?
Babilonia es mi interpolación de toda la ilusión que nos distrae de ver y vivir la verdad, que es por mucho lo más fácil.

(po polsku)
1. Imię
Christian
2. Narodowość
Austryjak
3. O czym marzysz?
Wszystko się wciąż zmienia, moje marzenia także.
4. Co to jest Babilon?
Babilon to kombinacja wszystkich iluzji, które rozpraszają naszą uwagę i nie pozwalają nam zobaczyć prawdy, i żyć w zgodzie z prawdą, co jest dużo prostsze.

En Busca de Babilonia, Christian

This post is a part of my miniproject “En Busca de Babilonia“.

irregular around the margins

Monday, September 21st, 2009

[Iquitos, Perú, Amazonia]

Zdjęcia z Iquitos, głównia z Belén, biedniejszej dzielnicy zbudowanej w rozlewisku rzecznym. Domy na palach, stojące i pływające. Taka fajniejsza Wenecja. Jest pora sucha, więc poziom wody jest o kilka metrów niższy niż w porze deszczowej, tam gdzie były kanały teraz są uliczki, boiska. Przez pół roku transport tu odbywa się głównie łódkami. Łódką płynie się na zakupy, łódką odwozi się dzieci do szkoły.

I znowu spotykam tak po prostu cudownych, zwykłych ludzi, którzy pozwalają mi wejść do swoich domów, pozują do zdjęć. Opowiadam im o Polsce, że zwykle mamy 3 miesiące śniegu, i że wtedy cały świat jest biały. “3 miesiące śniegu, a potem 9 miesięcy pory suchej?” pytają. I jak tu im wytłumaczyć, że u nas są 4 różne pory roku?

Ostrzegają, że kręcą się tu złe typy, bandyci mogą obrabować, ale jak tu im wierzyć, gdy na każdym kroku spotykam cudownych ludzi.

Uwielbiam tych ludzi za ich wyluzowanie, szczere uśmiechy na twarzach. Czyżby do szczęścia potrzba było tylko dobrej pogody i pełnego brzucha?

Wracam wzdłuż wybrzeża. Zimne piwko w lokalnej knajpce. Wszyscy mega uprzejmi, wystarczy kilka słów po hiszpańsku i już nie traktują mnie jak ufoludka. Strzelam portret lokalnego piwosza.

Dalej wzdłuż rzeki. Kolejne pływające domy. Daleko przy rzece widzę jakiś olbrzymi dom. Okazuje się, że to “Piramida”, komuna hipisów (Rainbow). Ktoś przyinwestował i chciał stworzyć miejsce gdzie gringo mogliby próbować ayahuaski. Projekt nie wypalił do końca tak jak miał. Chwilę z nimi gadam, zwiedzam. Zapraszają, że jak chcę, to mogę tu spać. To nie dla mnie. Poza tym mam swoje zdanie o hipisach i ich komunach, nie dziękuję.

Śmieszna sprawa, bo “hipisi” po dwóch dniach przenoszą się do hostelu. Wygoniła ich z piramidy malaria. Ot ironia losu, kolejny dowód, że niektóre piękne idee, to tylko nieosiągalna utopia.

###

Dziś ruszam dalej. Zostawiam większość bagażu w Iquitos i z małym plecaczkiem i torbą z aparatem wybieram się do Pevas, mniejszego miasta poszukać nowej przygody. Mam nadzieję, że komary mnie nie zjedzą ani nie zarażą. A potem, to już chyba czas zacząć wracać…

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

if you miss the train i’m on count the days i’m gone

Saturday, September 19th, 2009

[rejs Pucallpa-Iquitos, Perú, Amazonia]

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

En Busca de Babilonia (3)

Friday, September 11th, 2009

[Copacabana, Bolivia]
En Busca de Babilonia, Francisca Prats

(en español/castellano)
1. Nombre
Francisca Prats
2. Nacionalidad
Chilena (latinoamericana)
3. ¿Cuál es tu sueño?
Seguir con la artesania, y no trabajar para ningún “cerdo”… solo para personas que aprecien mi trabajo.
4. ¿Qué es Babilonia?
“El capitalismo y la inversión en el maldito sistema… Basta!!”

(in English)
1. Name
Francisca Prats
2. Nacionality
Chilian (Latino American)
3. What is your dream?
To continue with the craftwork and not work for any “bastard”… only for people who appreciate my work.
4. What is Babylon?
“The capitalism and the conversion to the damn system… Basta!!”

(po polsku)
1. Imię
Francisca Prats
2. Narodowość
Chilijka (Latynoamerykana)
3. O czym marzysz?
Nadal tworzyć artesania i nie pracować dla żadnego “dupka”… tylko dla ludzi, którzy będą doceniać moją pracę.
4. Co to jest Babilon?
“Kapitalizm i przyjęcie tego pieprzonego systemu… Basta!!”

This post is a part of my miniproject “En Busca de Babilonia“.

every gun i’ve ever held went off

Wednesday, September 9th, 2009

[La Paz to Coroico, Bolivia]

road from la paz to coroico

road from la paz to coroico

road from la paz to coroico

gdy straciłeś coś co kochałeś
gdy wydaje ci się że zawalił się świat
pamiętaj
wszystko ma swoją przyczynę
to tylko po to byś następnym razem wzbił się wyżej

powstaniesz i jeżeli się otrząśniesz
to będziesz rozumiał więcej i widział lepiej
złe doświadczenie
było lekcją, szkołą, drogą
przeszkodą na drodze do celu

###

A tymczasem wsiadam dziś na statek, który w ciągu 4 dni powinien zieloną autostradą zawieźć do Iquitos, miasta w dżungli, które ma 0,5 mln mieszkańców, a do którego nie prowadzi żadna droga.

Automat będzie publikował kilka postów w międzyczasie, gdy ja będę się lenił, jadł smażone banany, gapił na zmieniający się brzeg.

and i want to know my fate if i keep up this way

Monday, September 7th, 2009

[San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago (wioski w okolicy Pucallpy), Perú, Amazonia]

We współdzielonym Tipo poznałem Miltona, 29-letniego tatę ślicznej dziewczynki, którą wiózł na kolanach, i jeszcze jednego synka-rozrabiaki. “Jedziesz do San Francisco? Ja też. Jak chcesz możesz zatrzymać się u nas w domu. Ile kosztuje? Nie, nieważne, tylko jeśli będziesz chciał coś dać, to spoko.” Wysiadłem z nim koło jego domu w San Francisco, wiosce, która ma około 500 mieszkańców. Przedstawia mnie rodzinie, matce, bratu, siostrze. Wszyscy mieszkają razem. Tylko ojciec mieszka teraz w innym domu, lecz wciąż w tej samej wiosce, ma inną kobietę, ale wciąż zagląda od czasu do czasu, wtedy matka raczej się nie odzywa, z dumą i odrobiną smutku siedzi i patrzy przed siebie.

Milton oprowadza mnie po wiosce. A jest trochę do zobaczenia. Plaza, główna ulica, targ artesanii, kilka sklepów. Tuż obok jezioro, gdzie kąpią się dzieciaki i nastolatki. Życie mieszkańców polega głównie na nicnierobieniu. No dobra, kobiety robią jeszcze artesania, mężczyźni czasem zajmują się łownieniem ryb i uprawą roślin. Poza tym jak powiedział Milton “produkują dzieci”. Są też szamani, którzy oferują swe usługi turystom (zjawiają się co jakiś czas jacyś gringo), m.in. ayahuascę – halucynogenny wywar powodujący wielogodzinne sesje połączone z wizjami i wymiotami.

Zwiedzam jeszcze pozostałe wioski. Santa Clara. A także Nuevo Eqipto i Nuevo Chicago. A co, bo przecież tutaj można postawić chałupę trochę na uboczu i nazwać jak się chce. Nowy Egipt – mają fantazję… :)

Chicago jak wiadomo jest siedliskiem Polaków. Ale Nowe Chicago także, spotkałem tam lokalesa w koszulce “Moje miasto Zabrze”. Życie jest pełne niespodzianek.

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

Peru, Amazonia, San Francisco, Santa Clara, Nuevo Eqipto, Nuevo Chicago, villages

komercja

Monday, September 7th, 2009

Moja rozbierana sesja zdjęciowa do wywiadu w Vivie! Scenografia stylizowana na pokój w podrzędnym hoteliku w Peru gdzieś w Amazonii.

Szukajcie w kioskach Ruchu S.A. w najbliższych tygodniach!

viva la vida

[Pucallpa, Perú]

Upał. Jak biorę pokój, to sprawdzam przede wszystkim czy jest kontakt. Bo laptop, baterie i tak dalej. Przyjechałem w tropiki. Znalazłem taki hostel. Pokazują mi pokój. Jest kontakt. Było nawet okno, a właściwie lufcik w części łazienkowo-prysznicowej*. Okno, cool, nie lubię cel bez choć odrobiny światła naturalnego. Więć wziąłem ten pokój-celę. Ale zapomniałem sprawdzić, czy jest wiatrak. Więc leją się ze mnie strugi potu. O 22 przezornie wyskoczyłem po dwie dwuipółlitrowe butelki wody. Dali mi z lodówki, więc jak doniosłem do pokoju-celi-sauny, to przezornie zawinąłem w dwa polary**, żeby woda nie zamieniła się w ciepły rosół. Jak w Bangkoku. Tylko, że tam był wiatrak.

Ale i tak… STRASZNIE MI SIĘ TU PODOBA!

*) (haha, jakże to dumnie brzmi, po prostu mam w pokoju pół-ściankę, a za nią umywalkę, kibel i rurę z zimnym prysznicem)
**) (kto myśli, że w tropiki nie należy brać ciepłych ciuchów jest w błędzie!)

PS. A z tą Vivą! to wcale nie ściema!

but i’m supposed to be the good news so i lace up these hard black shoes

Friday, September 4th, 2009

[Lima, Perú]

Luis powiedział mi jakiś czas temu, że podoba mu się w Limie, przypomina mu dom, Sao Paulo. Musi być ohydnie – odpowiedziałem.

Jest w tym podobieństwie trochę prawdy. Płasko jak na patelni. Chaotyczny ruch samochodowy (wieczne korki). Ten specyficzny bałagan na każdym rogu. Pomiesznie z poplątaniem. Apteka, chińska restauracja, sklep z bielizną, punkt rozmów telefonicznych – obok siebie, a wszystko zupełnie w innym kolorze i aranżacji. Tego typu bałagan. Zabudowa trochę niższa niż w SP (chociaż są dzielnice korporacyjnych biurowców). Na ulicach sporo drogich samochodów, korporacyjnych pingwinów w garniturach. Gdyby nie tysiące rozklekotanych autobusów, to można by pomyśleć, że jest się w latynoskiej dzielnicy jakiegoś Chicago.

Jedna różnica, ale istotna. OCEAN.

lima

lima

lima

lima

lima

lima

lima

lima

lima

A poza tym – kretyni z autoryzowanego punktu naprawy Canona zdejmując mi stłuczony filtr z obiektywu drapnęli szkło, po czym powiedzieli, że sprowadzenie nowego zajmie 1 – 1,5 miesiąca. Nie ma cenzuralnych słów, którymi mogę napisać co o nich myślę. Po rozmowie z szefem obiecał znaleźć “rozwiązanie problemu” w 2 tygodnie. Czyli wrócę do Limy. Mam tylko nadzieję, że nie utknę w Peru przez nich. Ehhh…

A dziś jadę do Amazonii. Do Pucallpy, potem łodzią w stronę Iquitos. Poza zasięgiem.

En Busca de Babilonia (2)

Thursday, September 3rd, 2009

[Copacabana, Bolivia]
En Busca de Babilonia, Alejandro Gustavo Cuacci

(en español/castellano)
1. Nombre
Alejandro Gustavo Cuacci
2. Nacionalidad
Argentino
3. ¿Cuál es tu sueño?
Que la gente comprenda, que es más importante la vida y los sentimientos que todo lo que nos rodea; que el maldito dinero cada día nos hunde más al fracaso.
4. ¿Qué es Babilonia?
Todo lo que nos hace dudar de lo verdadero.

(in English)
1. Name
Alejandro Gustavo Cuacci
2. Nacionality
Argentinian
3. What is your dream?
That people would realize that life and feelings are more important than all the other things that sorround us, more than the damm money which day by day plunges us deeper into a failure.
4. What is Babylon?
All that makes us doubt the truth.

(po polsku)
1. Imię
Alejandro Gustavo Cuacci
2. Narodowość
Argentyńczyk
3. O czym marzysz?
Że ludzie uświadomią sobie, że życie i uczucia są najważniejsze ze wszystkiego czego doświadczamy, od pieprzonej kasy, która z każdym dniem spycha nas coraz bardziej w stronę porażki.
4. Co to jest Babilon?
Wszystko, co sprawia, że wątpimy w to co prawdziwe.

This post is a part of my miniproject “En Busca de Babilonia“.

En Busca de Babilonia (1)

Friday, August 28th, 2009

(en español/castellano)
He comenzado un nuevo proyecto llamado: “En Busca de Babilonia”. Lo llevo a cabo en español, pero también será traducido al polaco y al inglés.

(in English)
I have started a new miniproject called “Looking for Babylon”. It “happens” mostely in Spanish but will be translated to Polish and English as well.

(po polsku)
Zacząłem nowy projekt “Szukając Bablilonu”. Projekt “odbywa się” głównie po hiszpańsku, ale będzie tłumaczony na polski i angielski.

[nearby Copacabana, Bolivia]
En Busca de Babilonia, Hector Sanchez

(en español/castellano)
1. Nombre
Hector Sanchez (alias “el nomo”)
2. Nacionalidad
Colombia
3. ¿Cuál es tu sueño?
Hacer una comunida auto suficiente.
4. ¿Qué es Babilonia?
Es atrasar la evolucion humana.

(in English)
1. Name
Hector Sanchez (aka “nomo”)
2. Nacionality
Colombian
3. What is your dream?
To create a self-sufficient community.
4. What is Babylon?
It’s a delay in human’s evolution.

(po polsku)
1. Imię
Hector Sanchez (ksywa “nomo”)
2. Narodowość
Kolumbijczyk
3. O czym marzysz?
Żeby stworzyć samowystarczalną społeczność.
4. Co to jest Babilon?
To zacofanie w ewolucji człowieka.

This post is a part of my miniproject “En Busca de Babilonia“.

are you really sure that you believe me when others say I lie?

Tuesday, August 25th, 2009

Cusco. Miasto w Peru. Dawniej stolica Inków. Bo Qusqu w keczua (języku indian, potomków Inków) znaczy pępek. Tak, tak, indianie myśleli, że są w pępku świata. Dziś to już tylko stolica wypadów do Matchu Pichu. Znajduję piękny hostel z dużym patio, korytarzo-balkonami wokół. Pokój duży. Mój pewny choć nie do końca poprawny hiszpański kupuje mi dobrą cenę za pokój. Nie przypuszczam, żeby ktokolwiek płacił tu mniej niż ja. No tak, hostelu nie ma w Lonely Planet, średnia klasa, więc nie ma tu turystów z obrzydliwie drogich wycieczek zorganizowanych za kupę klopsu, więc muszą walczyć o klienta. Zanim trafią do Lonely Planet. Dlatego coraz rzadziej używam przewodnika, coraz częściej języka. A drewniana podłoga tak pęknie skrzypi (mam nadzieję, że nie wpadnę do sąsiadów z dołu).

Pierwszy raz od półtora miesiąca łapię internet dla laptopa. Uaktualniam się. Także muzycznie, tak bardzo tego potrzebowałem, chłonę zachłannie nowe dźwięki niczym pyszny sok z papaji. Razem ze mną mieszka mała myszka. Ale zachowuje się cicho i boi się mnie tak samo jak ja jej. Dlatego rzadko mnie odwiedza. Przez pierwszą dobę wychodzę z pokoju tylko 2 razy na jedzenie. Na razie nie chcę zwiedzać. Miasto piękne, ale obrzydliwie turystyczne. Na ulicach kolesie po angielsku zaganiają do restauracji. Obrzydliwe, nienawidzę tego. Nie da się przejść dwóch bloków, żeby ktoś nie próbował ci sprzedać zioła. Panienki zapraszają na masaż. Co to kurna Tajlandia? Dopiero 4 bloki dalej znajduję restaurację dla peruwiańskich turystów, gdzie ceny nie są jak z Europy. Wielki Gordon Blue, mmm, pycha.

Widok z korytarzo-balkonu piękny. Niewielkie wzgórze z przylepionymi białymi domkami, stare miasto, biały kościółek na szczycie. I nowe dźwięki z laptopa… Mmmmm…

Następny dzień bez śniadania. Dopiero o 18stej pierwszy/jedyny posiłek. No tak, zasiedziałem się przy komputerze. Tyle roboty, nie wiadomo za co się złapać. Poza tym informacje, zdjęcia, muzyka… Tak jestem wciąż od tego uzależniony. Od czasu do czasu.

Pani w informacji turystycznej po angielsku/hiszpańsku (tak się najlepiej rozumiemy) daję mapkę, opowiada o okolicznych wioskach, zaznacza skąd wyjeżdżają autobusy. Mówi, że nie da się dotrzeć do Machu Picchu inaczej jak tylko pociągiem, którego ceny podaje się w milionach dolarów. Jak to się nie da, przecież ja wiem, że się da. Polacy już to rozpracowali, trochę trzeba się przejść wzdłuż torów, ale da się rozpieprzyć i ten system.

Z La Paz płyną informację na temat możliwości załatwienia wizy na pracę w Boliwii i statusu rezydenta. Łoł, status rezydenta w Boliwii, kto by pomyślał, że będę o tym myślał. Ale jakoś podoba mi się ta wizja. “Mam status rezydenta Boliwii” – brzmi szpanersko. Chociaż Szpigiel twierdzi, że “status prezydenta” brzmi jeszcze lepiej.

Wieczór, noc. Pokój, muzyka, internet, photoshop. Balkon w widokiem na niewielkie wzgórze z białymi domkami. Znowu odwiedza mnie myszka.

Jutro może pójdę zwiedzać. Bo to wydaje się być ładne miasto. Tylko w cholerę turystyczne.

(Cusco, noc 24-25 sierpnia 2009)

hostel cusco

hostel cusco

hostel cusco

hostel cusco

hostel cusco

hostel cusco

hostel cusco

hostel cusco

przeprawa

Tuesday, August 25th, 2009

[Tiquina, Bolivia]

Mnie już takie rzeczy zupełnie nie szokują. Autobus na barce popychanej kijami. Ot przeprawa przez jezioro na drodze z La Paz do Copacabany.

przeprawa

przeprawa

przeprawa

przeprawa

przeprawa

przeprawa

przeprawa

kamasutra

Tuesday, August 25th, 2009

kamasutra

Clicking allowed.

This post is a part of my miniproject “notes“.

llama

Tuesday, August 25th, 2009

[El Alto, Bolivia]

czyli wizyta na ecofarmie, czyli zdjęcia z płaskowyżu leżącego ponad La Paz, wysokość 4100-4200 m n.p.m., stepy, lamy, strzępki trawy, a w oddali zaśnieżone szczyty.

ecofarm, el alto, bolivia

ecofarm, el alto, bolivia

ecofarm, el alto, bolivia

ecofarm, el alto, bolivia

ecofarm, el alto, bolivia

ecofarm, el alto, bolivia

ecofarm, el alto, bolivia

out of focus

Monday, August 24th, 2009

no focus

did you think that you were dreaming? sometimes i don’t know…

Monday, August 24th, 2009

notes - soy en REAL

Clicking allowed.

This post is a part of my miniproject “notes“.

i gdziekolwiek bym był, to chcę już wracać dziś

Sunday, August 23rd, 2009

[zdjecie z Coroico, Boliwia; tekst z Puno, Perú]

pocztowka z coroico

Po 91 dniach musialem przymusowo wyjechac z Boliwii. Ustawa przewiduje, ze jako turysta mozna byc tylko 90 dni. W miedzyczasie odwiedzilem kilka miejsc, zobaczylem z kazdej strony magiczne Jezioro Titikaka, gdzie podobno narodzilo sie Slonce. Rosnie sterta nieobrobionego materialu, mialem kilka niezwyklych przygod, zrobilem kilka fajnych zdjec, zaczalem jakies nowe projekty, ale zmeczenie i intensywnosc doznan nie pozwalaja siedziec zbyt dlugo przed komputerem. Nie teraz.

Perú – nowy kraj, nowe zachwyty. Ale to wszystko jest przycmione przez tesknote i mocne postanowienie, ze wroce do Boliwii, ze wroce do La Paz. Pomarzyc o czyms innym.

la luna

Wednesday, August 19th, 2009

gabicha

gabicha

gabicha

gabicha

zapomniałem Ci powiedzieć, że…

Saturday, August 8th, 2009

Z La Paz spotkaliśmy się przypadkiem. Miasto nie wiedziało, że przyjdę, że pojawię się w tych miejscach. Ba, nie wiedziało nawet o moim istnieniu. Poznaliśmy się przez jakichś znajomych znajomych. Zupełnie przypadkiem.

La Paz na początku wydawało się bardzo egzotyczne. Miało inny kolor skóry. Jednak po chwili rozmowy wydało się jakoś trochę znajome. Wymieniliśmy pierwsze uśmiechy.

Z La Paz zaczęliśmy się spotykać – najpierw przypadkiem, pojawiać się w tych samych miejscach. Najpierw w małych i średnich barach, na koncertach, przy dobrej muzyce. Wtedy odkryliśmy, że tak samo lubimy nurzać się w dźwiękach, czasem miękko samotnie płynąć zasłuchani, czasem w dzikim wspólnym tańcu. Gdy to odkryliśmy – zaiskrzyło.

Zaczęliśmy się spotykać z La Paz – już nie przypadkiem. Gdy złamana została pierwsza niepewność coraz odważniej zaczęliśmy stąpać i łapać się za rękę. Przyjeżdżaliśmy do siebie tymi busami, co są ich tysiące w każdym kierunku, współdzielonymi taksówkami. Tylko w nocy czasem (a właściwie nad ranem) La Paz zamawiało dla mnie taksówkę. Wszystko szło gładko, bo wszyscy życzyli nam dobrze i pomagali odnaleźć siebie w tym mieście. Czasem tylko ktoś rzucił zdziwione spojrzenie – co ten białas robi z La Paz? Ale zazwyczaj nikt jakoś szczególnie się nie dziwił – wszyscy widzieli, że La Paz jest śliczne i może być z kim chce. A białas wydawał się dosyć sympatyczny.

La Paz coraz bardziej oswaja się ze mną, a ja z nim. La Paz obnaża się przede mną ze wszystkich swoich sekretów, opowiada coraz więcej swoich historii. A ja nurzam się w tym jakbym nigdy wcześniej nie był w żadnym dużym mieście. Czas z La Paz zlewa mi się w jeden wielki sen, w którym każdy dzień jest lepszy od poprzedniego.

La Paz i ja znowu mamy niewyspane oczy, jednak nie możemy zmienić tego stylu życia. W tych miejscach, gdzie czujemy się dobrze – zostajemy do końca nocy. Bez planu na jutro, cieszymy się dzisiaj.

La Paz rozkochało mnie do utraty tchu. La Paz kusi, żebym został na zawsze.

La Paz, el 8 de Augusto 2009

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

la paz streets

zbyt zachłannie i trochę przesadnie pobyć chwilę sam, chyba go znam

Tuesday, August 4th, 2009

[balcony, room 23, Alojamiento El Carretero, La Paz, Bolivia]

Ustrzelone z mojego hostelowego balkonu pomiędzy 13:25 i 14:07.

la paz balcony

la paz balcony

la paz balcony

la paz balcony

la paz balcony