Siedzę w McDonaldzie w Buenos Aires. Wokół młodzież, hałas i syf. Patrzę na swoje odbicie w szybie. Widzę zaniedbanego kolesia, nie ścinane od kilku miesięcy włosy, nieokreślony zarost. Mógłby być bezdomnym, który z okazji trzydziestych urodzin wybrał się na ucztę – kanapkę z potrójnym mięsem. Sam. Panienka na kasie się ze mną nie dogadała. Nie mam pojęcia o co mnie pytała, w końcu od 1,5 roku nie byłem w restauracji pod klaunem. Jem zachłannie, bo przez cały dzień nie miałem czasu. Poza tym jadę ekonomicznie, bo przecie jestem na minusie, a i ta podróż już za pożyczone od Gabichy. Swoim prześwietlającym na wylot wzrokiem patrzy na mnie ochroniarz.
Dziś poprosiłem jednego z prowadzących (pracownika LA Times) o szczerą ocenę moich zdjęć. Kilka się podobało. Niektóre ocenił jako “fotki do Lonely Planet, ale przecież możesz dużo lepiej” (a ja przecie marzyłem kiedyś by jeździć do takich miejsc i robić takie zdjęcia). Niektóre jako ładne still shoty do powieszenia na ścianie. Jeszcze inne jako takie do przyczepienia magnesem do lodówki. Ale do fotożurnalizmu potrzebna jest HISTORIA (słowo powtarzane tutaj do znudzenia), a ja jej nie mam, moje zdjęcia to pocztówki. Cóż, nie potrafię wstrzelić się w jakiś temat i prowadzić zdjęciami narracji. Bo tak naprawdę, to mnie nie interesują prawie żadne historie. Spływa po mnie wszystko. Technicznie jestem w stanie strzelać takie fotki, o jakie im chodzi, ale brakuje szczerego zainteresowania jakimkolwiek tematem. Przecie ja gazet nie czytam ani telewizji nie oglądam. Cudze życie, też średnio mnie interesuje. Może kiedyś, ale póki co będę pocztówki robił. Na razie interesuje mnie tylko MOJA HISTORIA. I czuję ciągły niedosyt, że moja codzienność nie jest wystarczająco intensywna i interesująca.
Buenos Aires znowu zaczyna być dla mnie samotne. Tak jak wtedy gdy w styczniu 2009 ewakuowałem się pośpiesznie z Europy, tak teraz znowu zaczynam to czuć. Sam w wielkim mieście. Przyklejony do szyby autobusu, słuchający muzyki w metrze, przemierzający kilometry na piechotę chodnikami ulic.
brzęczący bąk
niczym królewski trębacz
zabuczał hejnał
po czym obwieścił
“z dniem dzisiejszym
rozporządzeniem Króla
uśmiech staje się DOBREM POWSZECHNYM
ogólnodostępnym i nieopodatkowanym
w tej zapomnianej wiosce
a także w całym królestwie
i całym znanym świecie”
to wybzyczawszy
niczym bąk
królewski trębacz
udał się wąchać kwiaty
to co najlepsze wciąż skrywam dla siebie
czy kiedyś to pokażę… szczerze? nie wiem
chociaż mija już sława, miłe słowa, toasty,
to chcę żeby przekaz był naprawdę jasny
ty mówisz że jestem “gówniarzem bez celu”
ty nie masz pojęcia, że jest nas tu wielu
ty mi mówisz, że często pozuję do zdjęcia
ja tłumaczę, że nie masz o mnie pojęcia
ty mi mówisz, że mam już prawie trzydziestkę
ja ci mówię, że ja w te ramy się nie mieszczę
ty mi mówisz, że ciągle żyję jak przybłęda
a ty pewnie już leczysz kamienie na nerkach
ty mi mówisz, że niezły jest ze mnie zawodnik
a ja tylko słucham, bo to nie ty postawisz mi pomnik
tyle czasu, u mnie się nie pozmieniało
kilka nowych blizn zdobi moje ciało
jesteś kozak? pokaż lepszą drogę
ciągle swojej szukam, przez to spać nie mogę
jesteś twardy, spróbuj się zamienić
daję głowę, że nie przeżyjesz tutaj do jesieni
ty mi mówisz o cośtam swoich problemach
a ja z dala czuję, że to brzydka ściema
na wakacje latasz sobie samolotem
a ja zgięty w taksi przesiąkam cudzym potem
bo dla ciebie to tylko historie i zdjęcia
a ja tutaj szukam swego jebanego szcześcia
jarzysz młody? to nie jest rosyjska loteria
ani browar zrobiony pod kołdrą na feriach
to są moje własne do życia podchody
z ciągłym nastawieniem na nowe przygody
i nie liczy się to co mam lecz to co pamiętam
w pełni zakręcony na życia zakrętach
nie daj się omamić tym co śpią na kasie
nie daj się omamić, uwierz młody, da się!
I dzieje się. W głowie się dzieje.
Że ja mimo wszystko tu, a nie tam.
Że potrafiłem wyjechać tak daleko.
Że tu teraz znajduję balans.
Że dałem się przez życie namówić, żeby tu się zatrzymać i zacząć pracować
(choć więcej zarobiłbym na dalszą życiową podróż w Nowej Zelandii na winogronach).
Ale widzisz, dzieje się.
W głowie się dzieje.
Bo ja to jednak uwielbiam wszystko.
Pokój nowy, w końcu z oknem, na którym zasłoną jest pończo. Na ścianie tradycyjna boliwijska chusta, którą pewnie Marine (poprzedniczka w pokoju) dostała od jakiś społeczności, gdzie pojechała z ankietami, a na niej przypięty mój prezent na Święta, panamski kapelusz z Ekwadoru i w którym my ymmm. Salon z widokiem za 1000000$ z okna oglądany stojąc albo siedząc na podłodze, bo mebli nie mamy.
Nawet zdjęć nie robię, aparatu nie wyciągam z torby (ale noszę). Bo takie rzeczy się dzieją, że aż nie wierzę.
Chodzę po dziwnych urzędach, podrabiam papiery, bo biurokracja wymaga 1000 świstków, na przykład odręcznie narysowaną mapkę, jak dojść do mieszkania gdzie mieszkam. Na szczęście ja mieszkam w cywilizacji, bardziej w metrach niż milach mierzonej, kopytami Bawołów ciągnących wozy z butlami z gazem, mandarynkami i skrzynkami z kokakolą dostarczanych do tropików ciężarówką z niedźwiedziem polarnym, tak, tak przywozimy ci ten napój tubylcu z dalekich krajów, a teraz pij go, deptanej.
Pozmieniało się. Nie chodzę już na ryneczki, które kiedyś kiedyś lubiłem, bo panie w kapeluszach z koszyków jabłuszka sprzedają, nie, nie, teraz do supermarketu chodzę, gdzie można zważyć, owinąć w plasticzek, wydrukować i przykleić metkę i przykleić metkę. (Pani obsługująca wagę jest podobno najlepiej opłacaną kobietą w boliwii. JEST TYLKO JEDNA TAKA WAGA! (w tym kraju) To nawet prezydentów jest dwóch (w tym nawet jeden vice!)
Na imprezy nawet nie chodzę, choć Boliwijki lubią blondynów i nie ma problemu, ale nie chodzę.
Ja mam w sobie balans. I czuję się dobrze, gdy nadchodzi weekend. I wciąż nawet starcza mi motywacji, żeby zwiedzać. I jadę na luzaku busikiem sobie do El Alto (La Paz to dolina, El Alto to to co się wylało) na proszę ja ciebie ryneczek, gdzie WSZYSTKO sprzedają. Widziałeś kiedyś WSZYSTKO? Tak, no to wiesz, musiałeś być na ryneczku w El Alto. Jest taka atrakcja w La Paz w każdą niedzielę. Tam gdzie przez cały tydzień w ogóle jest nic nie ma, to w niedzielę wypełnia się WSZYSTKIM. Podobno Marianne widziała tam nawet swojego Mc Booka, którego zostawiła raz w taksówce (to przez miłość, pomyślcie jak ona go kocha, niemka, która zostawiła w La Paz w taksówce swój komputer. Na szczęście mi to nie grozi, moja miłość do komputera jest wciąż silna. Nawet dwa laptopy mam i używam jednocześnie). A ja tam w El Alto z luzakiem, z aparacikiem małym, na spokojnie, cyk, cyk, cyk (zazwyczaj fotki “przechodne” takie zrobione czemuś koło czego przechodziłem – to jest mój fotograficzny dystans).
No no, czyli dobrze wszystko. A co Naleśnik u Ciebie? Dobrze się bawicie? Hehe. Pijaki jedne. A co u Kucharza? Prosi, żeby o nim nie pisać, bo może mieć problemy w kancelarii? (coty nie znajdą). No no, łobuzy… Do Klukokawiarni sobie poszliście.
Bo co to właściwie sprawiło, że tu jestem. To chyba zaczęło się tak jakoś w liceum (wcześniej nie pamiętam), no dobra, może to dlatego, że musiałem dojeżdżać do szkoły w ósmej klasie podstawówki. I zajebiście mi się to podobało. Piękne czasy. Bilet miesięczny na którym możesz jeździ po CAŁEJ GDYNI! Nawet na Chylonię (kaszb. Chëlonô) musiałem jeździć co niedzielę na tenisa. Cóż to były za czasy, za wyprawy! Albo takie klimaty, że biletu miesięcznego zapominam i kanary mnie łapią, a ja płacę i nie mówię mamie, bo by była zła, że zapomniałem, bo pewnie siedziałem do 3 rano przy komputerze. A jasne, że siedziałem.
Albo ogólniak.
Albo Słoma w ogólniaku z Kazikiem z magnetofonu. On pierwszy kupił sobie gitarę i podłączał do wzmacniacza taty. Grać z tego co wie się nie nauczył. Nie urodził się na Hedrixa. Teraz gotówką obraca na rynkach światowych. Cudzą, żeby nie byłą, ale tak wielką, że se nie wyobrażacie. Ale wciąż nie jest to taka kasa, żeby móc kupić rynek w El Alto.
Słoma to też kawał historii jest. Ten to najlepiej wyszedł na ludzi z nas wszystkich, dwoje dzieci już ma i jest odpowiedzialnym ojcem. W granicach rozsądku oczywiście, innych, trochę. Kawał historii ze Słomą. Te obozy nartowe w pierwszej-drugiej klasie ogólniaka. Przecież co tam się działo. Jak myśmy się zachowywali. Przerażeni chodziliśmy do wiejskiej dyskoteki, ale tak się wkręcaliśmy, że ziomale uznawali nas za swoich (wiecie, tacy przeciętny wiejscy wannabe-bandyci).
Albo Lesiu, co na Bornholmie na obozie rowerowym schudł 10 kilo. “Bo wino było tańsze od chleba!” Dieta-cud, jak wrócił ważył poniżej 50 kg! Prawdziwa historia.
Naleśnik, który z gościa z imprezy o dwie klasy wyżej stawał się nagle kolegą ze studiów, a potem zwykłym warszawskim łobuzem gubiącym komórki po barach. A pamiętasz co zrobiłeś, jak za pierwszym razem na Jesionową przyjechałeś i gówniarz co akurat mieszkał (Tomuś) zabrał Ciebie na ostrą imprezę. W jedną noc przeskoczyłeś kilka levelków w szczebelku warszawskiej imprezy. I te oczy gdy wróciłeś nad ranem z tym poczuciem skruchy i wzrokiem mówiącym, tak to był błąd. Szczegółów nie napiszę bo może Twoja mama albo policja czyta. Powiem tylko tyle, że nad ranek bankomat nie wydawał Naleśnikowi reszty. Ale to już była Warszawa.
A studia… Też zajebiste były.
BTW, Naleśnik, moja mama chyba do dziś nie wie, że wy wtedy z Czechem byliście na wytrzeźwiałce z okazji moich urodzin. Ups, już wie. Ale spoko i tak Cię lubi. Mamo, to już było po dwudziestce, byliśmy już wtedy rozsądni i porządni, nawet dobrymi studentami byliśmy, niektórzy nawet wielu wydziałów. Nie ma nic gorszego niż rozsądny, ambitny pijak. Ale w końcu wyszlyśmy na ludzi i dobrze się bawymy, nie?.. Tylko zabawky inne. A przecież razem to wszystko odkrywaliśmy. I też nieźle pokręcone są nasze historie.
Albo jeszcze na studiach jak z Andrzejem P. na imprezy hardcorowe chodziliśmy do Orbitala. Korn, kolczyki, łańcuchy, a my w tym wszystkim. A widownia nie kumała, czy my się tam bawimy, bo lubimy, czy przyszliśmy sobie z nich beke kręcić. Tak odstawaliśmy.
Naleśnik, a Spężynka?.. pamiętasz Sprężynkę?!.. 4 lata nam zajęło, żeby przez tydzień czy dwa potrzymać się niezobowiązująco za ręce. I mega się podobało, ale oczywistym było, że to tak ma być, bez ciągu dalszego. Do dziś mam sentyment do kręconych włosów.
A potem karierra w korrporracji. Jednej drugiej. Wyprowadziłem się od Misia z Jesionowej (nie chciał dzielić ze mną pięterka). No i Misiu teraz sam mieszka na pięterku. Za Szymciem swoim tęskni. A mówiłem daj mi pokoik mały na pięterku, to zostanę, nie ruszę w świat, a on, nie nie, nie dam. Taki Misiu.Ma rozumek, wie czego chce. Pięterka się zachciało. Won! Won!
Dziwna była ta Warszawa. Obca, ale szybko odkryłem swoją jaskinię ciepła z NAJWIĘKSZĄ LAMPĄ Z IKEI, która następnie używał proszę ja was Konrad Axinowicz, reżyser. Nie żeby jakiś mój kupel bliski. Mam go na Facebooku, a on nawet nie wie kto ja jestem. Ale Pogodę zna. Z resztą jego to wszyscy znają. Albo to on zna wszystkich. Wiecie, levelek wyżej. Ale chuj, jak mawia wujek Michał (który wyemigrował z rodziną do Nowej Zelandii i powinien prowadzić bloga). Ale nie Michał N., inny Michał. WUJEK MICHAŁ.
Tomski, Mefi też, choć oni bardziej byli korygującym zakrętem na drodze, gdy już dokąd wiedziałem mniej więcej dokąd płynę. Że po prostu bez planów przed siebie to najlepiej.
Śmieszne, że to nie laski, lecz faceci byli przełomowi w moim życiu. Chociaż też laski też emocjonalnie mnie na jakiś czas korygowały, żebym mógł przeżyć tę wyprawę. Bo ja przyzwyczajony jestem do zjazdów, gapienia się przez okno, łażenia samemu z piwkiem na plażę, żeby zobaczyć wschody i zachody słońca. Albo wypady do Koliby, przecież tak świetnie sie tam bawiliśmy, tak świetnie się zgrywaliśmy w ilości wypitych Okocimów, ilości wypraw do toalety, czasem jak były lepsze dni udawało się nam coś poderwać i się pocałować. Ale nie tak jak w Brazyli ze wszystkimi, u nas jak już się coś poderwało, to się z tym całowało do końca imprezy. Albo nie, jak była brzydka. (Stachu pierwszy w ogólniaku odkrył, że brzydka kobieta w sumie nie robi różnicy i z brzydkimi dziewczynami się całował, w czasie gdy my wybrzydzaliśmy i sączyliśmy browary. Stachu był alkoholikiem. Najmłodszym jakiego znałem. Ale wyszedł na ludzi, w Urzędzie Celnym pracuje i pilnuje, żeby do kraju nie napływała kontrabanda).
Albo mieszkanie z Karolcią w Warszawie, to było pojechane zderzenie światów. Kosmos pełny. Na szczęście ufam jej jako pani psycholog, że nie zdiagnozowała mnie bardzo źle na dowidzenia. Biała, a na koniec Ruda.
Takie miałem przygody po drodze do La Paz.
Więc mieszkam w La Paz. I dobrze mi z tym. I nie chce mi się stąd wyjeżdżać. Bo dobrze mi tu. Na ogół.
Moim Przyjaciołom*
*) wszystkie wymienione postaci są fikcyjne, mistyczne i fantastyczne. Ty też Naleśnik. To był komplement.
PS. Nie przejmuj się drogi czytelniku, nawet Naleśnik rozumie tylko 80% tego co tu piszę. Po prostu to jest tekst to bardzo wąskiej grupy odbiorców. A co myślałeś, że o podróżach będzie? Ile można o tych podróżach ciągle czytać. I Marka Twaina, że będziesz żałował za 20 lat. Ile można słuchać Dido, że life for rent. Niech tamtaram będzie z Tobą… i się zastanów.
PS2. Czarna, Ty wiesz co!
gdy straciłeś coś co kochałeś
gdy wydaje ci się że zawalił się świat
pamiętaj
wszystko ma swoją przyczynę
to tylko po to byś następnym razem wzbił się wyżej
powstaniesz i jeżeli się otrząśniesz
to będziesz rozumiał więcej i widział lepiej
złe doświadczenie
było lekcją, szkołą, drogą
przeszkodą na drodze do celu
###
A tymczasem wsiadam dziś na statek, który w ciągu 4 dni powinien zieloną autostradą zawieźć do Iquitos, miasta w dżungli, które ma 0,5 mln mieszkańców, a do którego nie prowadzi żadna droga.
Automat będzie publikował kilka postów w międzyczasie, gdy ja będę się lenił, jadł smażone banany, gapił na zmieniający się brzeg.
A czy ty wiesz, co to znaczy trójmiejską plażą nocą przejść się boso? Wśród świateł miast i portów, i tysięcy gwiazd? Albo z beskidzkich gór wieczorem zejść do schroniska w dolinie? Gdzie gitara, czajnik na ogniu, opalone twarze, i zimne Tyskie albo Żywiec, i uśmiechy na twarzach. A czy ty wiesz co znaczy ze znajomymi na piwo iść? Po pracy, przez zimno, na chwilę zagrzać się w jakiejś enklawie ciepła? A czy ty wiesz co znaczy do pawilonów przy Nowym Świecie z kumplem iść? W kafefajce przy piwku zapalić jabłkowo-miętową faję fodną przy tureckiej muzyce? A czy ty wiesz co to święta, śnieg, kolędy, dzieciaki jak zwykle pod stołem? I dziadek co ma 100 lat już prawie w starym garniturze?
powiedziałem. A ona na to:
A czy ty wiesz, co znaczy w dżungli łódką małą rzeką płynąć o poranku? Wśród ciszy, zapachów i miliona owadów? Albo tańczyć tinku na środku ulicy, wśród bębnów i trąbek? Przez pot i zmęczenie widzieć szczęśliwe twarze ludzi, dla których ten taniec. A czy ty wiesz co znaczy spojrzeć w oczy polującego kondora? Wysoko na krawędzi przepaści spotkać się z nim? A czy ty wiesz co to znaczy ranem, gdy słońce już trochę wstało, z koncertu, taksówką przez dolinę domów w La Paz jechać? Widzieć budzące się miasto, otwierane sklepy i stragany, a w dali ponad widzieć zaśnieżone szczyty? A czy ty wiesz co to sok z tumby, słodka moka-moka, świeże awokado, sałatka owocowa? Sok ze świeżo wyciśniętych mandarynek?
Z La Paz spotkaliśmy się przypadkiem. Miasto nie wiedziało, że przyjdę, że pojawię się w tych miejscach. Ba, nie wiedziało nawet o moim istnieniu. Poznaliśmy się przez jakichś znajomych znajomych. Zupełnie przypadkiem.
La Paz na początku wydawało się bardzo egzotyczne. Miało inny kolor skóry. Jednak po chwili rozmowy wydało się jakoś trochę znajome. Wymieniliśmy pierwsze uśmiechy.
Z La Paz zaczęliśmy się spotykać – najpierw przypadkiem, pojawiać się w tych samych miejscach. Najpierw w małych i średnich barach, na koncertach, przy dobrej muzyce. Wtedy odkryliśmy, że tak samo lubimy nurzać się w dźwiękach, czasem miękko samotnie płynąć zasłuchani, czasem w dzikim wspólnym tańcu. Gdy to odkryliśmy – zaiskrzyło.
Zaczęliśmy się spotykać z La Paz – już nie przypadkiem. Gdy złamana została pierwsza niepewność coraz odważniej zaczęliśmy stąpać i łapać się za rękę. Przyjeżdżaliśmy do siebie tymi busami, co są ich tysiące w każdym kierunku, współdzielonymi taksówkami. Tylko w nocy czasem (a właściwie nad ranem) La Paz zamawiało dla mnie taksówkę. Wszystko szło gładko, bo wszyscy życzyli nam dobrze i pomagali odnaleźć siebie w tym mieście. Czasem tylko ktoś rzucił zdziwione spojrzenie – co ten białas robi z La Paz? Ale zazwyczaj nikt jakoś szczególnie się nie dziwił – wszyscy widzieli, że La Paz jest śliczne i może być z kim chce. A białas wydawał się dosyć sympatyczny.
La Paz coraz bardziej oswaja się ze mną, a ja z nim. La Paz obnaża się przede mną ze wszystkich swoich sekretów, opowiada coraz więcej swoich historii. A ja nurzam się w tym jakbym nigdy wcześniej nie był w żadnym dużym mieście. Czas z La Paz zlewa mi się w jeden wielki sen, w którym każdy dzień jest lepszy od poprzedniego.
La Paz i ja znowu mamy niewyspane oczy, jednak nie możemy zmienić tego stylu życia. W tych miejscach, gdzie czujemy się dobrze – zostajemy do końca nocy. Bez planu na jutro, cieszymy się dzisiaj.
La Paz rozkochało mnie do utraty tchu. La Paz kusi, żebym został na zawsze.
[Isla Incahuasi (aka Isla del Pescado, Isla de los Pescadores), Salar de Uyuni, Bolivia]
Miejsce gdzie intensywne miewa sie sny. Podobno na wyspie mieszka i pracuje tylko 12 osob. Rozmawialismy z kilkoma z nich. Do teraz nie wiemy, czy to przypadkiem nie byly duchy. Nie mozna tu zarezerwowac noclegu. Cisza, pustka, przestrzen noca. A za dnia dziesiatki jeepow i setki turystow.
Dlaczego mam się tłumaczyć ze stwardniałych pięt, zamiłowania do zachodów słońca, kadrów, otwartych butelek, intymnych myśli, nastrojów, słów ciężkich jak ołów, zmęczonych nóg i płuc? Dlaczego mam się tłumaczyć z rozdanych uśmiechów, które cię nie dotyczą, ze stwardniałego serca, które czasem pęka, z podłych posiłków, brudnych kibli i trzeszczących łóżek?
Pozwól mi schować się za metaforą, nieśmiało namalować kawałek siebie, wychylić się za krzaka i czasem zamyśleć. Pozwól mi tańczyć, gdy gra moja muzyka, pozwól mi śpiewać, pozwól mi płakać, pozwól mi wyjść, gdy nie pasuję.
A ty chcesz mi domalować skrzydła albo rogi, podmalować rzęsy, rozgrzać ręce i duszę, nauczyć kochać, tęsknić, szanować i porzucać. A wszystko na twój sposób.
Bo nasze światy to osiedla na drugich końcach miasta, kanapy po przeciwnych stronach baru, statki ledwo widzące się na horyzoncie.
PS. Każda krytyka, to jak kontrast wstrzyknięty do organizmu, zwijam się jak kwiatek na noc, zamykam, żeby zdiagnozować, o co naprawdę mi chodzi, dlaczego i dokąd. I wiesz co? Zwykle na końcu i tak ja mam rację. W mojej głowie przynajmniej. “Can’t help thinking about me.” Bo tak jak ty, nie mogę przestać myśleć, że rozumiem lepiej, wiem więcej i że znalazłem receptę. Swoją własną.
od bezmyślnego gapienia się przez okno na mijane krajobrazy, miasta, wioski
od nieprzewidywalności czekającej za każdym rogiem ulicy
od zerkania na kompas, by zawsze wiedzieć gdzie jest północ
od innej temperatury światła, która sprawia, że wszystko wygląda jak w bajce albo starym filmie
od coraz to nowych kadrów, nowych twarzy, uśmiechów i grymasów
jestem uzależniony
i want to be a ghost
taking the longest rides
jumping from one place to another
catching overnight flights
being a day-time illusion
in places that i don’t like
carrying with me in a suitcase
same thoughts same wonder-whys
Today just some forgotten song’s lyrics found on my desktop. Negative emotions that turned into something… fun? Take it easy.
Where the fuck is spring? I want it back. :-)
All those burnt cities
before i left i took you there
to the place where we first met
that coffee place
with the nice walls
i shouted at you
and made you cry
cause this is how we say goodbye
in the land where i come from
and this is right
Chorus:
So this is the time
to say goodbye
no tears are spoiled
no broken hearts
you don’t regret
and you don’t cry
cause you are glad
and you are right
When things get mad
then you just run
You make it easier
you kill your love
you mess things up
prepare them well
to face goodbye
before i left i killed your cat
i put some crap on your walls
i crashed guitar
broke your tv
i wrote this message
on the floor
cause this is how we say goodbye
in the land where i come from
and this is right
before i left i scratched your car
and broke the windows
i took the gas
i burnt it up
i pushed it down
i watched it fall
cause this is how we say goodbye
in the land where i come from
and this is right
before i left i burnt it up
the city you lived in
where you grew up
it was all gone
when you woke up
it was all gone
cause this is how we say goodbye
in the land where i come from
and this is right
Corporate Bitch lyrics: Ignacio Lopez Ibanez and Szymon
music: Ignacio Lopez Ibanez
vocals: Ignacio Lopez Ibanez and Aurelie Neumann
Yesterday I entered the corporate world,
Everyone was smiling and saying hello,
people well dressed, expensive cloths,
gsm mobile phone, corporate toys.
I entered my office at the one hundred tenth floor,
and i put my wife´s picture close to the phone,
i read the new reports and analyze the stock.
business that´s all I want to do,
for you i give up my life now,
Loneliness who cares about you when cash flows,
stakeholders are my new secret love.
I start collecting business cards and playing the role.
I have a million miles but no place to go.