sprawdź czy działa miecz, wracamy inną drogą
Wednesday, January 16th, 2008I need a weekend already!
if you don't know where you're going any road will take you there
I need a weekend already!
[Paris, 2-6.01.2008]
A jeśli spytasz mnie jak pamiętać to chcę, odpowiem ci, że właśnie tak, kilka przypadkowych zdjęć, zwykłych spojrzeń, rozmazana świadomość i kilka pełnych zachwytu chwil. Że my, że wtedy, że tam.
[Jura, France, 2007-12-30 – 2008-01-01]
[Lyon 26-30.12.2007]
good times in Brussels
usunięty ząb i Tomek jako Walentynka w barze w czerwonej dzielnicy
Pink Idiots Inc. i pożegnanie z Brukselą
Błękitny Wieloryb
Meksyk i Cafe Wolność
Stockholm revisited
Roskilde Rock&Roll
the wildest people they ever hoped to see
Indie i kurczak curry, houseboat, i książka, której nie dostałem
włóczęga, stagnacja i przeczekanie, klatka
little earthquakes
człapu-człap w rakietach śnieżnych
To był dobry rok. Ciekawy na pewno. Więcej górek niż dołków. Masa zupełnie nowych i pierwszych doświadczeń. Więcej prawdziwych uśmiechów niż nieszczerych wiadomości. Więcej kilometrów na drodze do celu niż niepotrzebnych jazd tramwajem. Przynajmniej takie mam wrażenie.
Witaj 2008. Obiecuję nadal żyć mocniej. I kroczyć drogą w nieznane i nieprzewidywalne.
This city is like a volcano. Paris, Paris…
karta do biblioteki, karta do wypożyczali dvd’ków, zestaw kina domowego, ta sama pani w sklepie, okap nad kuchenką, kolekcja tygodników w kiblu, widok z kuchni na Manhattan, kabina prysznicowa, nurkowanie w Egipcie, opalanie na Teneryfie, rata i odsetki, 8-16, wózek dla dziecka, ciemnia w piwnicy, pralka, lodówka, telewizor, lekcje hiszpańskiego, zdjęcia na ścianie, wygodne łóżko, ulubiony kubeczek
nierozpakowane graty z podróży, kalendarz pokolorowany wyjazdami i rezerwacjami, niewręczone prezenty, pozrywane związki, rozgrzebana na środku pokoju walizka, hamak na balkonie przyjaciela, niewydane korony szwedzkie, duńskie, franki, niewykorzystane bilety na metro, pobudki o czwartej trzydzieści, sznycel w sosie grzybowym z krokietami, powtarzający się taksówkarze, znajomości przez skype’a, facebook’a, msn’a, torba z aparatem, spanie w śpiworze, poranna kawa w samolocie
po prostu inną idę drogą.
bilans zysków i strat.
Świat wg Tomskiego part 2:
i ja:
6.12-6.01. 5 countries. Not more than 4 nights in a row in the same bed. Go for it.
Jak na kulki, to do Kazimierza.
Co autor miał na myśli?
Kazik zasypany.
WDF19
Tomorrow going to Switzerland to visit dr Elise whom I met in India. Fun or weird? We’ll see. ;-)
Gdynia nocą, gdzie tyle razy, w słońcu i w mżawce, w krótkich spodenkach i zimowych kurtkach, gdzie zawsze ekipa stawiała się na zawołanie… A teraz… słabo. Choć udało się z Lesiem i trimarem.
I jeszcze dwie fotki z knajpy w Dębkach, dokąd pojechaliśmy z Koalą na weekend, żeby zdemontować klatkę. Ten projekt już się udał. Przewinęła się masa ludzi, było dużo fun’u, wszystko zadziałało. A w tej knajpie dziwne się dzieją rzeczy poza sezonem, oj dziwne.
Już wymiękam od siedzenia w domu u rodziców. Na szczęście szykują się 2 tygodnie (i 3 weekendy) poza. Warszawa, Niemcy, Kazimierz. Tęsknię za lataniem. Cały mój zgiełk.
Więcej fotek z tripu do Wrocławia, Karkonoszy i okolic.
Z imprezy w Browarze Mieszczańskim (Wrocław):
I jeszcze cukrownia:
Jakiś miesiąc temu zachorowałem na chorobę zwaną “jesienną niepogodą”. Dwa tygodnie chorobowego. Leczenie zakończone sanatoryjnym wyjazdem do Wrocka i Karkonoszy. Pacjent przeżył i ma się lepiej.
Tu z wyjazdu ze Spiglem. To dobry chłopak jest. CDN.
I jeszcze 2 z tej samej sesji z tego samego mostu:
pics by Spigiel
I call it clash of worlds. Two people speaking the same language but being unable to understand each other. Just because in their life they walked completely different paths.
Take this story, for instance, which I heard from a strange Israeli girl.
Once an old Indian men met a rather young western girl. He was always interested in visitors. Maybe because he had never gone out of the province he had been living in. But he didn’t feel any bad about it, cause even though he hadn’t travelled much, he’d seen much in his life. But “you should always take an opportunity to learn more” he thought when he saw this western girl. He knew that western girls are usually open to talk especially with such a trustworthy-looking old potato as him. So he chose the standard opening line:
– Hello, where are you from?
– Oh, hello, I am from Israel.
The old man had heard of this country before, but didn’t remember anything about it.
– How many people in Israel? – he asked.
– We are six million people living in Israel.
– Sixty?
– No, no, six!
– Sixteen?
– Six.
It was hard to believe. A whole country with six million people. In India that would be a medium city… Strange world.
– So what do your people do?
– Well… We trade weapons.
– [shocked] … bad karma… bad karma…
The old man could understand many things but this was just unbelievable.
The young Israeli girl went away and the old Indian man prayed to thank that he is not a part of this crazy world somewhere out there.
I had some time off and decided to put this together. Some sweet memories to help me survive cold autumn evenings.
Download high quality version (xvid, 31,9MB).
To chyba zaczęło się od obejrzenia Human Traffic z Naleśnikiem. Ten stan wyostrzonej świadomości. Bo są chwile, kiedy wiesz więcej, są chwile, gdy widzisz lepiej, są chwile, kiedy wiesz wszystko, co tracisz i co zyskasz. A może to przez napięte 3 dni w pracy połączone z codziennymi wieczornymi wypadami na miasto. I nagle zrozumiałem kolejny kawałek mechanizmu świata. I nagle wszystko wokół stało się fascynujące. Uwielbiam te momenty, gdy mój mózg zmęczony ciągłym napięciem przełącza się w tryb stand-by i po prostu płynie. Tysiąc pomysłów na przyszłość. Jam session w 55. Tydzień na Jesionowej.
3 miejscówki w Warszawie w ciągu 2,5 tygodnia. Mylą mi się adresy, piętra, kody pocztowe, karty kredytowe, dni tygodnia, imiona, prace domowe, terminy. Przyzwyczajony do życia z otwartej na środku pokoju walizki. Buntownik bez przyczyny. Żołnierz korporacji. Korporacyjna kurwa wędrowniczka.
About the photos:
This guy is an one-man-army. Pretty surrealistic performance on an old football stadium in Warsaw. About 800 people came to see this guy, alone, without a ball, playing Boniek’s role in Poland-Belgium match from 1982 (3:0). He was amazing. And people were amazing, screaming, clapping, laughing.
Jesionowa uber alles.
Nie martw się, nie zawsze tak będzie. Zbieraj siły na podróż życia. Jeszcze parę miesięcy, to co jest teraz to błahostki. T
Warsaw, Poland
Koala (vel. Piotr Duma – artysta fotograf, Jesionowa Team) symbolicznie zatopił swoją klatkę. Wszystko poprzedzone było długimi przemyśleniami, potem przygotowaniami, aż w końcu nadszedł ten weekend. No i zjechało do Dębek wesołe towarzystwo na warszawskich blachach i zaczęło “łobuzować” na plaży. A wieczorem “łobuzowali” w knajpie, gdzie gospodarz częstował wódką i żarłem. I wszystko się udało.
Moja luźna interpretacja:
Każdy z nas tkwi w jakiejś klatce. Porzuconych marzeń, prozy życia, obojętności, wygasłych uczuć, chorych ambicji, pogoni za niewłaściwym, złych przyzwyczajeń, porzuconych ideałów… Czasem trafiamy do niej przypadkiem, bo kiedyś w przeszłości nie mieliśmy odpowiedniej wiedzy i doświadczenia, by podjąć właściwe decyzje. Czasem brniemy w nią realizując cudze marzenia. Czasem nie mamy wyboru i zamykamy się w niej dla dobra bliskich. W każdym przypadku klatka to sprawa indywidualna. Czasem najtrudniej jest jednak dostrzec, że wystarczy nacisnąć klamkę.
ENGLISH VERSION:
My friend (photographer) made an artistic project – the cage.
Each of us has his/her own cage. Given up dreams , monochrome life, indifference, dead feelings, sick ambitions, chasing the wrong matters, bad habits, lost beliefs… Sometimes we get into it not of our fault, but because in the past we had not enough knowledge and experience to take a right way. Sometimes we get there because of following somebody else’s dreams. Sometimes we have no choice and we have to lock ourselves in to help somebody else. In each case it is an individual problem. But sometimes the hardest thing is to notice that it is enough just to press a handle.
Na tydzień zagościłem w Heidelbergu. Idąc głównym deptakiem wymyśliłem, że w żadnym z państw, które odwiedziłem nie odczuwałem samotności tak bardzo jak w Niemczech. Tak jak w Indiach co chwilę słyszysz “Hello sir, where are you going?”, tak tutaj każdy ma Ciebie w dupie (przynajmniej na pozór) obojętnie jak wyglądasz i co robisz. A że ja wyglądam jak wszyscy i nie mówię po tutejszemu, to totalna cisza. No ale znajduję “swoje” miejsca. Pizza u Turka stylizowanego na Włocha (kilka słów po Turecku i już jest mój). Zaczytuję się w Kapuścińskim i wywalam pizzę na jedyne spodnie. To nic. Potem mijam innych turecko wyglądających gości palących sziszę lekko schowanych za filarem. Nieśmiało zawracam i pytam się, czy można też. Jasne, zegz juros. Goście okazują się być z Iranu, “very beautiful country”, “thank you”. No to siadam na stoliku przy głównym deptaku i palę całą sziszę dmuchając w książkę, że na moment znikają literki. Tęskniłem za tym.
Po krajach które zwiedzam staram się podróżować “in style”. Dzieląc autobus/ciężarówkę z lokalesami w Indiach, itp… Tak samo jest teraz w Niemczech. “Are you travelling alone, sir?” “Yes” “So I can offer you a sport car, is that ok?” “Ok.” Sportowy kabriolet convertible z dwoma siedzeniami i automatyczną skrzynią biegów. W dodatku Meraś. Jak mawia Mr Skiuba – “Meraś, to Meraś – należy mu się szacunek”. Robi wrażenie nawet na mnie, a przecie auto-mania zawsze była mi obca. Dociągnąłem do 200kmph, na więcej jestem zbyt rozsądny. [Chłopaki rozkminili jak dostać dobre auto z wypożyczalni w niskiej cenie – zamawiasz klasę compact z GPSem – takie samochody nie istnieją, zawsze dostaniesz co najmniej terenówkę. Ot Polak rozkmini wszystko.]
Ostatnio spisałem wiele ocenzurowanych myśli. Pełna historia kilku niemiłosiernie miłych chwil. Jeśli chodzi o wydarzenia, to historia jest zamknięta. Jeśli chodzi o emocje, to wciąż się miotam. Zagubienie, a może szukanie siebie, rysy na zasadach i ideałach. A może oszukiwanie się, że jestem kimś innym niż jestem. Tylko w którą stronę. Ta cisza jest pozorna. Układam.
Krystalizuje się wizja kolejnej podróży. Wymarzyłem sobie objechanie Morza Śródziemnego. Stopem przez Europę Zachodnią. Dokładniejsze zwiedzenie Hiszpanii i Portugalii, a potem lightowa przeprawa przez Afrykę (kontynentu, którego na razie się boję), oswojenie się, Maroko, Algieria, Tunezja, Libia, Egipt. A potem już tylko Izrael, Syria, Turcja, Bałkany (moja biała plama). Marzenie. Doable.