wind in my hair, i feel part of everywhere
Sunday, August 2nd, 2009[from Laguna Colorada to Uyuni, Bolivia]
Laguna Blanca and some Bolivian village.
if you don't know where you're going any road will take you there
[from Laguna Colorada to Uyuni, Bolivia]
Laguna Blanca and some Bolivian village.
[from San Juan to Laguna Colorada, Bolivia]
Volcán Ollagüe, Laguna Cañapa, Laguna Hedionda, Laguna Chiar Kkota, Laguna Honda, Laguna Ramadita, Arbol de Piedra (4412m), Laguna Colorada (4278m).
[Salar de Uyuni, Bolivia]
http://www.youtube.com/watch?v=lI3AdhDIYvoZmontowal jak zwykle Pasikonik.
[Isla Incahuasi (aka Isla del Pescado, Isla de los Pescadores), Salar de Uyuni, Bolivia]
Miejsce gdzie intensywne miewa sie sny. Podobno na wyspie mieszka i pracuje tylko 12 osob. Rozmawialismy z kilkoma z nich. Do teraz nie wiemy, czy to przypadkiem nie byly duchy. Nie mozna tu zarezerwowac noclegu. Cisza, pustka, przestrzen noca. A za dnia dziesiatki jeepow i setki turystow.
Dlaczego mam się tłumaczyć ze stwardniałych pięt, zamiłowania do zachodów słońca, kadrów, otwartych butelek, intymnych myśli, nastrojów, słów ciężkich jak ołów, zmęczonych nóg i płuc? Dlaczego mam się tłumaczyć z rozdanych uśmiechów, które cię nie dotyczą, ze stwardniałego serca, które czasem pęka, z podłych posiłków, brudnych kibli i trzeszczących łóżek?
Pozwól mi schować się za metaforą, nieśmiało namalować kawałek siebie, wychylić się za krzaka i czasem zamyśleć. Pozwól mi tańczyć, gdy gra moja muzyka, pozwól mi śpiewać, pozwól mi płakać, pozwól mi wyjść, gdy nie pasuję.
A ty chcesz mi domalować skrzydła albo rogi, podmalować rzęsy, rozgrzać ręce i duszę, nauczyć kochać, tęsknić, szanować i porzucać. A wszystko na twój sposób.
Bo nasze światy to osiedla na drugich końcach miasta, kanapy po przeciwnych stronach baru, statki ledwo widzące się na horyzoncie.
PS. Każda krytyka, to jak kontrast wstrzyknięty do organizmu, zwijam się jak kwiatek na noc, zamykam, żeby zdiagnozować, o co naprawdę mi chodzi, dlaczego i dokąd. I wiesz co? Zwykle na końcu i tak ja mam rację. W mojej głowie przynajmniej. “Can’t help thinking about me.” Bo tak jak ty, nie mogę przestać myśleć, że rozumiem lepiej, wiem więcej i że znalazłem receptę. Swoją własną.
Kolejne przygody w wersji filmowej.
Dwa dni z zycia hostelowego. Czyli co sie dzialo w pokoju nr 3 (rozowym) i 4 (zielonym) przez 2 kolejne wieczory w Potosi.
http://www.youtube.com/watch?v=QaFCfTwe0cM
Oraz krotka opowiesc o tym, ze nie mozna marnowac zycia, czyli o naszej podrozy z Potosi do Uyuni.
http://www.youtube.com/watch?v=SXLXXNX1AuE
A zmontowal jak zwykle Pasikonik.
[Uyuni, Bolivia]
Troche zdjec z Uyuni – miasteczka na pustyni, w ktorym sie troche zasiedzielismy.
[Salar de Uyuni, Bolivia]
Bylismy na niestandardowej wycieczce przez Salar i okolice. Wysiedlismy z autobusu na srodku pustyni, spalimy tam, gdzie nie spi nikt, tylko duchy Inkow. A potem standardowa wycieczka jeepem, ktorej nasi towarzysze na pewno dlugo nie zapomna. A potem jeszcze kilka dni w Uyuni i burza piaskowa, ktora zakonczyla sie tak jak w najsmielszych marzeniach. I znowu nie wiem, czy to wszystko dzieje sie naprawde, czy mi sie przysnilo, czy tez sciagnalem to z internetu. :)
Ale pora jechac dalej, przyjechalismy do La Paz, jakiez przygody przytrafia sie nam tu?
[Uyuni, Bolivia]
Mam szczescie do defilad. Tym razem zdarzylo mi sie w Uyuni z okazji 120 rocznicy zalozenia miasta. Defilowali wszyscy, wszystkie zrzeszenia, organizacje, przedsiebiorstwa… Chyba kazdy przeszedl przed trybuna co najmniej raz. A wygladalo to tak:
[Potosi-Uyuni, Bolivia]
Czyli 300 km w kurzu na pace ciezarowki. Bo autobus kosztowalby 17 zl.
[Uyuni, Bolivia]
Pasikonik w niebieskim autobusie.
A propos Potosi jeszcze, znowu pojawiam się gościnnie u Pasikonika w formie obrazów ruchomych w kolorze i z dźwiękiem.
[Tarabuco, Bolivia]
Niedzielny targ w Tarabuco, wiosce 60km od Sucre.
(Umknął mi ten post wcześniej…)
[trains cementery, Uyuni, Bolivia]
[Uyuni, Bolivia]
Do tego miasta turyści przyjeżdżają na jedną noc. Zatrzymują się w tej dziurze na pustyni, gdzie przez cały rok jest zimno, tylko przed lub po wyprawie na Salar, czyli pustynię solną, jedno z najpiękniejszych miejsc na naszej planecie. Zmęczeni trzydniową podróżą trzęsącym się jeepem, zimnymi nocami, gdy temperatura spada do minus dwudziestu, krótki odpoczynek w tym miejscu jest koniecznością przed dalszą podróżą do La Paz, Potosi, czy Sucre. 14 tysięcy mieszkańców, 9 lokalnych radiostacji, 6 orkiestr perkusyjno-dętych, kilkanaście biur podróży, kilkanaście pizzerii (bo gringos po 3 dniach na pustyni marzą tylko o pizzy), jeden bankomat. Targ różności w każdy czwartek. Tuż za miastem wysypisko śmieci, puste domy, na niskich kolczasty trawach powiewają plastikowe torebki, czasem przykucnie baba, by załatwić swoje proste potrzeby. Na północy cmentarz dla ludzi i niebieski autobus z napisem Coca-Cola, na południu cmentarzysko pociągów. Miasto duchów.
Dla nas to tylko kolejne miesce, gdzie można być obrzydliwie szczęśliwym. Tak dobrze jest w gronie interesujących ludzi w lokalnej knajpie przy kominku, fajkach i dzbanku napitku rozprawiać o niesprawiedliwości tego świata, kosmicznej równowadze i krwiopijnym kapitaliźmie. Na chwilę ogrzewać sie wzajemną uwagą w tym zawsze zimnym mieście. Niczym na pomoście usiąść okrakiem na martwej od lat lokomotywie, wypić wino z kartonika i pogapić się na zachód słońca, by potem przy świetle ugryzionego księżyca wrócić wzdłuż torów i zaszyć się w jakiejś lokalnej- lub gringo-enklawie ciepła. A rano kawa z mlekiem, naleśnik, jajecznica lub bułka ze słonym twarogiem, awokado i pomidorem. A wieczorem może na randkę na najlepszą na świecie pizzę z mięsem lamy i dużą butelką wina.
[Potosi, Boliwia]
Nad wejściem do kopalni często znajduje się krzyż, zaś na okolicznym wzgórzu stoi kościół. Dla pracujących w kopalniach góników symbole te mają szczególne znaczenie. Oznaczają granicę stref wpływów. Na zewnątrz rządzi Jezus Chrystus. Jednak w podziemiach rządzi Tío. Ten zły. To właśnie jemu trzeba ofiarować liście koki, papierosy, 96% alkohol. Podobno tym którzy tego nie robią przydarzają się wypadki.
Tio stworzyli podobno Hiszpanie w czasach kolonialnych. W kopalniach pracowała wtedy niewolnicza ludność indiańska, która miała bogate wierzenia w świat spirytystyczny. Jako że pracowali zamknięci w kopalniach nawet przez 6 miesięcy, to Hiszpanie stworzyli im “boga kopalni”. Nazwa pochodzi podobno od hiszpańskiego “dios”, czyli bóg, ale w języku indian keczua nie ma “d”, stąd Tío.
Zainteresowanym polecam film dokumentalny o dzieciach pracujących w kopalniach – “The Devil’s Miner“.
[Potosi, Bolivia]
Potosi to przygnębiające miejsce. Położone na wysokości 4070 metrów miasto gdzie przez cały rok jest zimno. Strome ulice i rozrzedzone powietrze powodują szybką zadyszkę. To szare miasto u podnóża pomarańczowej góry – Cerro Rico. Kiedyś najbogatsze miasto Ameryki Południowej, dziś pozostał tylko tytuł najwyżej położonego miasta na świecie.
Góra zabrała 8 milionów istnień ludzkich. Kiedyś Hiszpanie czerpali zyski ze złóż srebra. Dziś złoża minerałów są znacznie uboższe, jednak ich eksploatacja wciąż trwa. Pewnie gdyby góra znajdowała się w Stanach albo w Rosji, to w ciągu kilku dziesięcioleci zrówanano by ją z ziemią i upewniono się, że wszystko co cenne zostało wydobyte, ale nie w Boliwii, tu wciąż pracuje się w spółdzielniach górniczych głównie przy użyciu siły mięśni ludzkich i dynamitu. Góra wciąż zbiera swoje żniwo, górnicy średnio po 10-15 latach pracy w kopalni dostają pylicy, umierają. Kopalni małych i większych jest na zboczach góry podobno kilka tysięcy.
Wybieramy się na zboczę góry jednym z miejskich busików. Wysiadamy tóż przy dużej kopalni i zaraz trafiamy na pijących piwo po pracy górników. Mniej i bardziej pijani opowiadają nam o swoim życiu i pracy w kopalni. Nie rozumiemy wszystkiego, ale zapada nam w pamięci jedno stwierdzenie, “tam na dole ludzie stają się zwierzętami”. Ciężki nastrój.
Postanawiamy wdrapać się trochę sami i może poszukać jakiejś małej kopalni, którą moglibyśmy zwiedzić. Szybko wypatrzyły nas dzici sprzedające minerały. Przychodzą, próbują nam sprzedać kolorowe kamyki. Zaprzyjaźniamy się, odnoszą kamyki do domu, i za rękę idzimy w kierunku mniejszego szczytu, na którym wznosi się kaplica i anteny nadawcze. Śpiewamy “Vamos a la playa, comer la papaya”, potem pokazują nam “plażę”, czyli zielonkawy zbiornik jakichś chemikaliów. Pasikonik śpiewa i uczy tańczyć “witajcie w naszej bajce”. Kupujemy butelkę soku. Dzieciaki są niesamowite, cały czas się śmieją, robią niesamowite minki. Zdyszani wchodzimy na mniejszy szczyt. Przygotowujemy lunch – chleb z twarogiem i pomidorem. Dzieciaki znowu nas zadziwiają, przekazują kanapki dalej zanim wezmą dla siebie, nie zaczynają jeść dopóki każdy ma kanapkę. A potem dalsze zabawy, tańczenie dzeicięcego tanga, wyścigi w zbieganiu z górki, podchodzenie na około, żeby nastraszyć. Wieje, dzieciaki chodzą w czapce i szaliku Michała, moim polarze. W sumie spędzamy z dzieciakami chyba ze 3 godziny.
Potem schodzimy trochę i ze starszym bratem Vanessy zwiedzamy zamknięte muzeum urządzone w kopalni, z której już nie wydobywa się minerałów. Zwiedzić zamnkięte muzeum w kopalni – nie ma problemu, w Boliwii todo es posible. A w kopalni pierwsze spotkanie z Tio, trochę był straszny, ale przekupiliśmy go koką i 96% alkoholem.
A oto i nasze cudowne dzieciaki:
– Vanessa – w czerwonym sweterku i dresach
– Maria – w różowej czapce
– Alex – w szaliku Michała
[Sucre, Bolivia]
[Sucre, Bolivia]
[Sucre. Bolivia]
These are some of the people thanks to whom my stay Sucre (almost 1 month ) was such an amazing experience. Thanks guys and see you around!
Luis (Brazil) and Pasikonik (Polandia)
Luis (Brazil)
Luis’ new shoes (China?)
Linsel (New Zealand)
Filip (Polandia)
Inbar and Ira (Israel)
and me
Pasikonik znowu pieknie napisal. A nawet filmiki pokazal. Uwaga: tylko dla dzieci powyzej 16 roku zycia, bo Wujek Szymon klnie jak pijany szewc. TUTAJ.
A tymczasem na pace ciezarowki przyjechalem autostopem z Pasikonikiem zakurzona droga 300 km z Potosi do Uyuni. Cudowne widoki, gory, zachod slonca na trasie, a potem gapienie sie w gwiazdy i w ksiezyc w pelni, wtuleni bo zimno nieslychanie i sluchanie muzyki. Ale co tam bede opowiadal, te chwile byly tak magiczne, ze nie do opowiedzenia. A zdjecia kiedys tez pokaze.
Mozliwe, ze pojedziemy autostopem na pustynie… Todo es posible.
[Potosi, Bolivia]
Po prawie miesiacu w Sucre w koncu udalo mi sie wyjechac. Mialem szczescie, bo poznalem tam wielu swietnych ludzi, z ktorymi doswiadczylismy wielu naprawde wspanialych momentow. Ale z drugiej strony osiagnalem ten stan umyslu, ze nie mialem motywacji, by poznawac nowych ludzi, od poczatku sie zaprzyjazniac. Znudzily mi sie bary, gdzie na pamiec znalem kiedy jest happy hour, obrzydl mi nawet Mitos, klub, gdzie piekne boliwijskie studentki puszczaja usmiechy do gringos.
Wyjechalem, jestem w Potosi, miescie na wysokosci 4070 m n.p.m. Na szczescie pamiec organizmu zadzialala i tym razem obylo sie bez choroby wysokosciowej. Ale jest plytki oddech i bardzo zimne noce, w koncu jest przeciez srodek boliwijskiej zimy. Jestem z Pasikonikiem, choc pewnie jutro nasze drogi sie rozejda.
Potosi, to miasto zyjace w cieniu wielkiej gory. Stad Hiszpanie czerpali ogromne zyski z kopaln srebra. Dzis takze dzialaja kopalnie, skad czerpie sie mineraly. Ciezka jest energia tego miejsca – kopalnie przez kilka setek lat zabraly 8 milionow istnien ludzkich.
Nakręciliśmy film. Dzieło. O nas, o marzeniach, podróżowaniu, tęsknocie, pasjach, kobietach, polityce, szpiegach, pieśni i tańcu, kulturze, Boliwii… Dzieło jak żadne inne wcześniej. Dzieło niepowtarzalne.
Wchodzimy w kulturę i obyczaje głębiej niż Cejrowski, a przy tym jesteśmy śmieszniejsi i bardziej bezkompromisowi niż Borat.
Wkrótce pojawi się trailer.
[nearby Tarabuco, Bolivia]
Wracając z Tarabuco zobaczyliśmy z Pasikonikiem ciężarówkę tak naładowaną ludźmi, workami, dobrami wszelakimi, że nie było już miejsca by wcisnąć nawet nogę, ba nawet nie dało się domknąć tylnej klapy. Reakcja była zgodna: “Musimy nią pojechać!”. Kierowca odmówił nam ze trzy razy. Nawiązaliśmy interakcję z lokalesami na ciężarówce: “Senior! Hay lugar para dos gringos?!”. W odpowiedzi otrzymaliśmy uśmiechy i zaproszenie. No to wsiadamy, ładujemy się na worki i skrzynki w momencie gdy ciężarówka rusza. Siedzimy w tym ścisku, z przodu na szczycie, mijani na ulicy gringos patrzą na nas z przerażeniem, a my jesteśmy szczerze szczęśliwi. Nawiązujemy interakcje z tymi prostymi, cudownymi, kolorowymi ludźmi. A potem przez pół drogi śpiewamy na całe gardło piosenki po polsku. Robimy zdjęcia, kręcimy film. Ludzie wysiadają w mijanych wioskach, ubywa pakunków. Do Sucre dojeżdżamy niemal sami.
Dla takich momentów warto to wszystko.
[Sucre, Bolivia]
…czyli Boże Ciało w Sucre obchodzono w tym roku na stadionie.
[nearby Samaipata, Bolivia]
Hike zaczyna się od dwugodzinnej jazdy jeepem po górskich drogach. W samochodzie przewodnik daje chętnym liście koki. Listki zgina się zębami na pół i umieszcza w policzku. Wkłada się dużo liści, pod policzkiem robi się gulka. Nie gryźć. Potem dorzuca się jeszcze katalizator reakcji chemicznej, małe grudki, zazwyczaj popiół innej rośliny. Policzek drętwieje, smak przypomina troche mate z Argentyny. Efekt, nieszczególnie silny, hike pod górę poszedł łatwo, wydawało się, że trwał godzinę, a nie trzy.
W Boliwii koka jest legalna. Nie znajdziesz robotnika na budowie, kierowcy autobusu nocnego, ochroniarza, który nie używa liści koki. Nikogo nie dziwi gulka pod policzkiem. Koka redukuje zmęczenie, poczucie głodu, senność, pomaga na chorobę wysokościową. Nie ma czym się ekscytować, ot inna kultura, inne używki.
update: The guy with big lenses is Carles Santana i García, you can visit his blog or go directly here to see a close-up of the condor.