wybory, których nie było

2011-10-16 – 22:02

Sklepy przestały sprzedawać alkohol już w piątek. W niedzielę od północy zabroniono ruchu pojazdów na ulicach. Miasto było ciche. Na naszym boliwijskim Manhattanie słychać było śpiew ptaków. Ulicami zaczeli rządzić przechodnie i rowerzyści.

Wybory w Boliwii, to poważna sprawa. W daną niedzielę masz tylko zagłosować i siedzieć w domu, ewentualnie pójść na spacer. Wcześniej musisz się zarejestrować w punkcie rejestracji ludności, gdzie uaktualniane są twoje dane osobowe, w tym odciski palców. Dostajesz też karnecik ze zdjęciem na potrzeby głosowania. Ten karnecik jest bardzo ważny, bo potem przez kilka miesięcy będą cię o niego prosić jak będziesz chciał wykonać jakąś operację w banku albo polecieć samolotem.

Nasz prezydent sobie nagrabił ostatnio. Do najważnejszych fuck-upów rządu z ostatnich tygodni należy użycie siły przez policję przeciw maszerującej na La Paz rdzennej ludności, która stanęła w obronie Parku Narodowego. Dlatego te średnio istotne wybory (do sądu najwyższego) przerodziły się w sposób na pokazanie rządzącym środkowego palca. Namawiano do oddawania głosów nieważnych. Pierwsze sondaże mówią o ponad 50% takich głosów.

My też oddaliśmy głos nieważny.

Bo w życiu trzeba wiedzieć kiedy powiedzieć BASTA!

wolność, a to daje nieskończone możliwości, ale sam siebie spytaj, czy umiesz korzystać z wolności

2011-09-22 – 22:39

on vimeo download hd@1080

początkujący lotnicy

2011-09-14 – 00:23

Jedna z dwóch dróg krajowych północ-południe, łączy La Paz z Rurrenabaque, góry z dżunglą. To z naszego tripu z Radkiem do Brazylii…

…ale urwał.

wschodzić będziemy codziennie w świat

2011-09-05 – 21:51

trzeci miesiąc na wypasie.

“Sopocachi is a neighbordhood in La Paz, Bolivia. It is located in the central part of the city, and is part of the Cotahuma district. Sopocachi is mainly a residential area, being one of the biggest residential districts of the city, along with Calacoto. Some of the city’s largest buildings are located here. The Plaza Avaroa (Avaroa Square), Plaza España (Spain Square), two medium-size important squares, and the Montículo, a big hill with monumental areas, are located in Sopocachi.

It is connected with San Jorge, in the south, and Cristo Rey, in the west, neighbordhoods and with Downtown La Paz in the north. The residents of Sopocachi tend to be Roman Catholic, white and mestizo (Spanish and other European with Aymara and Quechua descent) with middle to high socioeconomic status from all ages.” źródło

ciekawy bo wypowiedziały się polskie służby dyplomatyczne w Boliwii

2011-09-05 – 20:25

Ciekawy artykuł o autach chutos w Boliwii:
http://dzialzagraniczny.wordpress.com/2011/09/05/motorewolucja-zjada-wlasne-dzieci/

PS. Gabicha zrobiła wczoraj zupę z chińskich grzybów. Potem śniło mi się, że byliśmy w Polsce i byliśmy na hardorowej imprezie. Czyżby przyszłość widzę?

duże frytki poproszę

2011-08-29 – 23:19

Niemal na codzień ścieram się z kawałkami rzeczywistości, które pomimo ponad dwóch lat spędzonych w tym kraju wciąż trudno jest mi zrozumieć/zaakceptować. Czasem frustrują, czasem śmieszą, czasem wprawiają w zadumę nad sensem istnienia.

Przykłady:

Święto Zmarłych. Jedziemy gdzieś za miasto, po drodze zahaczamy o cmentarz. Gabicha chce kupić symboliczny kwiatek dla dziadka. Idziemy na drugą stronę ulicy tam gdzie kwiaciarki sprzedają kwiaty. “Po ile kwiatek?” “Cztery” “To poproszę” Kwiaciarka już już podaje kwiatek, Gabicha już już podaje dychę (najmniejszy banknot, równowartość 4 PLN). “Nie, nie, tylko monety” – mówi kwiaciarka i spowrotem wkłada kwiatka do wiadra.

W zeszłym tygodniu poszliśmy do sklepiku pod naszym nowym domem, żeby kupić bułki. Siedzi tam cholita* i robi na drutach. “Są bułki?” “Są takie i takie” “Po ile tamte?” “Wszystkie za tyle” Cholita już przy kartonie z bułkami chce nam załadować w plastikową siateczkę. “To 4 takie poprosimy” “Nie, nie, tylko mieszane sprzedaję”, zasłania karton i wraca do robienia na drutach.

Gabicha jest jedyną wegetarianką w tym kraju, więc momentami jest ciężko (bo przecież kurczak, to nie mięso, nie?). Wieczór, przed pójściem do baru chcemy jeszcze coś wrzucić na żołądek. Podchodzimy do ulicznego sprzedawcy hamburgerów z frytkami. “Dobry wieczór, chciałabym tylko frytki” “No hay” (czyli “nie ma”). A przed nim smaży się na blasze sterta.

I jeszcze jenda historia zasłyszana: Siedzi baba i sprzedaje rękodzieła. Podchodzi turysta i mówi “dzień dobry babo, ile za wszystko?” “Nie panie, wszystkiego nie sprzedam.” “Ale czemu babo?” “Bo co ja będę robić, jak sprzedam wszystko?”

“Ale o co chodzi?” spyta zdziwiony Europejczyk? “Pokićkani” – bez namysłu powie Północnoamerykanin. Tutaj życie toczy się trochę inaczej. Bo sklep to nie sklep, tylko HOBBY. Przychodzi się siedzi, gapi na przechodniów… I jeśli uzbiera się na almuerzo**, to zadanie wykonane, nie trzeba się więcej starać na dany dzień, bo przecież brzuch pełny. Więc można się trochę z przechodniami poprzekomażać. Nie sprzedam, a co! To przecież mój sklep, moje bułki, moje frytki!

*boliwijska baba
**boliwijski lunch

i wiem, że inaczej nie zobaczę świata jak tylko na plakacie albo w głupim filmie

2011-08-23 – 23:04

Aż 9 moich fotek zostało “wydrukowanych” w TRVL – magazynie o podróżach wyłącznie na iPada.

na wszystkie moje tęsknoty, ochoty duszy mej

2011-08-16 – 00:15

[Buenos Aires, Argentina]