so when i see you next we’ll make the most of it

2009-09-05 – 16:43

[bus Lima-Pucallpa, Perú]

Nocny autobus z Limy (zachodnie wybrzeże kontynentu) do Pucallpy (Amazonia). Dwadzieścia godzin. Ruszamy o pierwszej po południu. Z poziomu morza wspinamy się wysoko serpentynami w Andach. Zachód słońca na lekko zaśnieżonej przełęczy na wysokości 4800 m n.p.m.

Noc. W telewizorze występy ulicznych komików. Żarty o kopaniu się w dupę i łapaniu za jaja. Żałosne. Rozglądam się wokół, większość śpi, pojedyncze osoby patrzą tępo w telewizor, nikt się nie śmieje. Siedzę w drugim rzędzie za szoferką i wkurzam się, bo telewizor daje mi po oczach i przeszkadza mi gapić się za okno/spać. Obracam się jeszcze raz, autobusowa stewardesa przystanęła w korytarzu i rozbawiona patrzy się na prostackie żarty ulicznych komediantów. No tak, ona tu rządzi. A kusiło mnie, żeby zapytać czy są inne filmy. Przeczekać.

Po chyba 1,5 godzinie zmiana. Idzie płytka z mp3. Lecą przeboje o nazwach typu “Si tu.mp3” albo “No te.mp3”. Muzyki nie słychać, tylko buczenie, które przeszkadza spać, a telewizor z playlistą daje mi po oczach. Wytrzymuję 7 kawałków, wstaję sprawdzam, czy da się wyłączyć tele, nie da się, dobijam się do szoferki, wychyla się stewardesa, pytam, czy aby na pewno musimy oglądać tę playlistę, spoko, poszła na tył, wyłączyła zupełnie. W końcu. Ciemno i cicho. Wokół wszyscy śpią.

Pierwsza w nocy. Jedziemy serpentynami po zboczu góry obrośniętej już subtropikalną roślinnością. W półśnie słucham muzyki. Zapalają się światła w autobusie. Po raz kolejny. Tylko, że tym razem wciąż jedziemy. Nagle w przejściu tuż obok mnie pojawia się koleś w mundurze i z jakąś wysłużoną flintą. Bez emblematów sugerujących przynależność do którejkolwiek z oficjalnych służb. Z resztą “mundur” to spłowiały amerykański kamuflaż “woodland”, nosiłem takie portki w podstawówce. Co to kurna, leśniczy? Dosiadł się po drodze i szuka miejsca? Koleś wyciąga prostą czarną wełnianą czapkę (ala ruscy komandosi) i zaczyna od pasażerów zbierać monety. Wszyscy dają, pewnie nie pierwszy raz widzą taką scenkę. Siedzę w drugim rzędzie, patrzę na grubasa odgradzającego mnie od korytarza, śpi, pół sekundy na reakcję, odwracam głowę w stronę szyby i zamykam oczy. Jakby co to najpierw obudzi grubasa, a ja zrobię to samo co grubas, czyli dam monetę. Nie wiem czy to wojsko, policja, partyzant, bandyta, guerilla, czy jeszcze inny lokalny wynalazek. Cokolwiek. Tym razem nie zrzucę się na waszą wojnę/łapówkę/ochronę/haracz, czy cokolwiek. Ale był dobrze wychowany i nie obudził śpiącego. Przeszedł do końca autobusu, potem wrócił na przód i wlazł do szoferki, pewnie po kasę od kierowcy. Gasną światła, ludzie znowu śpią. A ja próbuję rozgryźć o co chodzi. Nie mam pojęcia.

Nie robi na mnie wrażenia broń, widziałem jej tyle na ulicach Bliskiego Wschodu, Azji, Meksyku. Nie robią na mnie wrażenia nocne kontrole paszportów, przeszukania bagażu. Nie nazwałbym tego zimną krwią. Po prostu nieme akceptowanie sytuacji, w której się znalazłem i z którą niewielę mogę zrobić.

Budzę się o wschodzie słońca. Jedziemy mokrą drogą (musiało padać niedawno). A wokół morze zieleni. Tęskniłem za tym, bo ostatnie miesiące spędziłem raczej wśród stepowo/pustynnego krajobazu. Pięknie jest. Dojeżdżamy do Pucallpy o 7:30 rano. Mało samochodów, pełno motorikszy. Zaczyna się robić gorąco. Pięknie jest, czuję już smak nowej przygody.

###

PS. Nie cierpię blogów podróżniczych, w których ludzie narzekają. Że drogo, niewygodnie, że trzęsie. Na tym polega całe “piękno” podróżowania. Na trudzie, pocie i czasem niewygodzie. Bez tego, te wszystkie ekstremalnie piękne momenty, które się wydarzają potem nie były by aż tak piękne. Bo te mommenty to złoto dla zuchwałych, a nie coś po co można wyciągnąć rękę i kupić w supermarkecie.

Ten wpis nie ma być jednym z tych narzekających. To po prostu opis pewnego półsnu, który mi się przydarzył dziś w nocy.

but i’m supposed to be the good news so i lace up these hard black shoes

2009-09-04 – 16:23

[Lima, Perú]

Luis powiedział mi jakiś czas temu, że podoba mu się w Limie, przypomina mu dom, Sao Paulo. Musi być ohydnie – odpowiedziałem.

Jest w tym podobieństwie trochę prawdy. Płasko jak na patelni. Chaotyczny ruch samochodowy (wieczne korki). Ten specyficzny bałagan na każdym rogu. Pomiesznie z poplątaniem. Apteka, chińska restauracja, sklep z bielizną, punkt rozmów telefonicznych – obok siebie, a wszystko zupełnie w innym kolorze i aranżacji. Tego typu bałagan. Zabudowa trochę niższa niż w SP (chociaż są dzielnice korporacyjnych biurowców). Na ulicach sporo drogich samochodów, korporacyjnych pingwinów w garniturach. Gdyby nie tysiące rozklekotanych autobusów, to można by pomyśleć, że jest się w latynoskiej dzielnicy jakiegoś Chicago.

Jedna różnica, ale istotna. OCEAN.

lima

lima

lima

lima

lima

lima

lima

lima

lima

A poza tym – kretyni z autoryzowanego punktu naprawy Canona zdejmując mi stłuczony filtr z obiektywu drapnęli szkło, po czym powiedzieli, że sprowadzenie nowego zajmie 1 – 1,5 miesiąca. Nie ma cenzuralnych słów, którymi mogę napisać co o nich myślę. Po rozmowie z szefem obiecał znaleźć “rozwiązanie problemu” w 2 tygodnie. Czyli wrócę do Limy. Mam tylko nadzieję, że nie utknę w Peru przez nich. Ehhh…

A dziś jadę do Amazonii. Do Pucallpy, potem łodzią w stronę Iquitos. Poza zasięgiem.

En Busca de Babilonia (2)

2009-09-03 – 05:33

[Copacabana, Bolivia]
En Busca de Babilonia, Alejandro Gustavo Cuacci

(en español/castellano)
1. Nombre
Alejandro Gustavo Cuacci
2. Nacionalidad
Argentino
3. ¿Cuál es tu sueño?
Que la gente comprenda, que es más importante la vida y los sentimientos que todo lo que nos rodea; que el maldito dinero cada día nos hunde más al fracaso.
4. ¿Qué es Babilonia?
Todo lo que nos hace dudar de lo verdadero.

(in English)
1. Name
Alejandro Gustavo Cuacci
2. Nacionality
Argentinian
3. What is your dream?
That people would realize that life and feelings are more important than all the other things that sorround us, more than the damm money which day by day plunges us deeper into a failure.
4. What is Babylon?
All that makes us doubt the truth.

(po polsku)
1. Imię
Alejandro Gustavo Cuacci
2. Narodowość
Argentyńczyk
3. O czym marzysz?
Że ludzie uświadomią sobie, że życie i uczucia są najważniejsze ze wszystkiego czego doświadczamy, od pieprzonej kasy, która z każdym dniem spycha nas coraz bardziej w stronę porażki.
4. Co to jest Babilon?
Wszystko, co sprawia, że wątpimy w to co prawdziwe.

This post is a part of my miniproject “En Busca de Babilonia“.

En Busca de Babilonia (1)

2009-08-28 – 01:06

(en español/castellano)
He comenzado un nuevo proyecto llamado: “En Busca de Babilonia”. Lo llevo a cabo en español, pero también será traducido al polaco y al inglés.

(in English)
I have started a new miniproject called “Looking for Babylon”. It “happens” mostely in Spanish but will be translated to Polish and English as well.

(po polsku)
Zacząłem nowy projekt “Szukając Bablilonu”. Projekt “odbywa się” głównie po hiszpańsku, ale będzie tłumaczony na polski i angielski.

[nearby Copacabana, Bolivia]
En Busca de Babilonia, Hector Sanchez

(en español/castellano)
1. Nombre
Hector Sanchez (alias “el nomo”)
2. Nacionalidad
Colombia
3. ¿Cuál es tu sueño?
Hacer una comunida auto suficiente.
4. ¿Qué es Babilonia?
Es atrasar la evolucion humana.

(in English)
1. Name
Hector Sanchez (aka “nomo”)
2. Nacionality
Colombian
3. What is your dream?
To create a self-sufficient community.
4. What is Babylon?
It’s a delay in human’s evolution.

(po polsku)
1. Imię
Hector Sanchez (ksywa “nomo”)
2. Narodowość
Kolumbijczyk
3. O czym marzysz?
Żeby stworzyć samowystarczalną społeczność.
4. Co to jest Babilon?
To zacofanie w ewolucji człowieka.

This post is a part of my miniproject “En Busca de Babilonia“.

are you really sure that you believe me when others say I lie?

2009-08-25 – 23:24

Cusco. Miasto w Peru. Dawniej stolica Inków. Bo Qusqu w keczua (języku indian, potomków Inków) znaczy pępek. Tak, tak, indianie myśleli, że są w pępku świata. Dziś to już tylko stolica wypadów do Matchu Pichu. Znajduję piękny hostel z dużym patio, korytarzo-balkonami wokół. Pokój duży. Mój pewny choć nie do końca poprawny hiszpański kupuje mi dobrą cenę za pokój. Nie przypuszczam, żeby ktokolwiek płacił tu mniej niż ja. No tak, hostelu nie ma w Lonely Planet, średnia klasa, więc nie ma tu turystów z obrzydliwie drogich wycieczek zorganizowanych za kupę klopsu, więc muszą walczyć o klienta. Zanim trafią do Lonely Planet. Dlatego coraz rzadziej używam przewodnika, coraz częściej języka. A drewniana podłoga tak pęknie skrzypi (mam nadzieję, że nie wpadnę do sąsiadów z dołu).

Pierwszy raz od półtora miesiąca łapię internet dla laptopa. Uaktualniam się. Także muzycznie, tak bardzo tego potrzebowałem, chłonę zachłannie nowe dźwięki niczym pyszny sok z papaji. Razem ze mną mieszka mała myszka. Ale zachowuje się cicho i boi się mnie tak samo jak ja jej. Dlatego rzadko mnie odwiedza. Przez pierwszą dobę wychodzę z pokoju tylko 2 razy na jedzenie. Na razie nie chcę zwiedzać. Miasto piękne, ale obrzydliwie turystyczne. Na ulicach kolesie po angielsku zaganiają do restauracji. Obrzydliwe, nienawidzę tego. Nie da się przejść dwóch bloków, żeby ktoś nie próbował ci sprzedać zioła. Panienki zapraszają na masaż. Co to kurna Tajlandia? Dopiero 4 bloki dalej znajduję restaurację dla peruwiańskich turystów, gdzie ceny nie są jak z Europy. Wielki Gordon Blue, mmm, pycha.

Widok z korytarzo-balkonu piękny. Niewielkie wzgórze z przylepionymi białymi domkami, stare miasto, biały kościółek na szczycie. I nowe dźwięki z laptopa… Mmmmm…

Następny dzień bez śniadania. Dopiero o 18stej pierwszy/jedyny posiłek. No tak, zasiedziałem się przy komputerze. Tyle roboty, nie wiadomo za co się złapać. Poza tym informacje, zdjęcia, muzyka… Tak jestem wciąż od tego uzależniony. Od czasu do czasu.

Pani w informacji turystycznej po angielsku/hiszpańsku (tak się najlepiej rozumiemy) daję mapkę, opowiada o okolicznych wioskach, zaznacza skąd wyjeżdżają autobusy. Mówi, że nie da się dotrzeć do Machu Picchu inaczej jak tylko pociągiem, którego ceny podaje się w milionach dolarów. Jak to się nie da, przecież ja wiem, że się da. Polacy już to rozpracowali, trochę trzeba się przejść wzdłuż torów, ale da się rozpieprzyć i ten system.

Z La Paz płyną informację na temat możliwości załatwienia wizy na pracę w Boliwii i statusu rezydenta. Łoł, status rezydenta w Boliwii, kto by pomyślał, że będę o tym myślał. Ale jakoś podoba mi się ta wizja. “Mam status rezydenta Boliwii” – brzmi szpanersko. Chociaż Szpigiel twierdzi, że “status prezydenta” brzmi jeszcze lepiej.

Wieczór, noc. Pokój, muzyka, internet, photoshop. Balkon w widokiem na niewielkie wzgórze z białymi domkami. Znowu odwiedza mnie myszka.

Jutro może pójdę zwiedzać. Bo to wydaje się być ładne miasto. Tylko w cholerę turystyczne.

(Cusco, noc 24-25 sierpnia 2009)

hostel cusco

hostel cusco

hostel cusco

hostel cusco

hostel cusco

hostel cusco

hostel cusco

hostel cusco

przeprawa

2009-08-25 – 09:46

[Tiquina, Bolivia]

Mnie już takie rzeczy zupełnie nie szokują. Autobus na barce popychanej kijami. Ot przeprawa przez jezioro na drodze z La Paz do Copacabany.

przeprawa

przeprawa

przeprawa

przeprawa

przeprawa

przeprawa

przeprawa

kamasutra

2009-08-25 – 09:26

kamasutra

Clicking allowed.

This post is a part of my miniproject “notes“.

llama

2009-08-25 – 03:44

[El Alto, Bolivia]

czyli wizyta na ecofarmie, czyli zdjęcia z płaskowyżu leżącego ponad La Paz, wysokość 4100-4200 m n.p.m., stepy, lamy, strzępki trawy, a w oddali zaśnieżone szczyty.

ecofarm, el alto, bolivia

ecofarm, el alto, bolivia

ecofarm, el alto, bolivia

ecofarm, el alto, bolivia

ecofarm, el alto, bolivia

ecofarm, el alto, bolivia

ecofarm, el alto, bolivia