rola życia

2014-12-21 – 23:11

Z okazji Świąt Pasikonik udostępnił w sieci pełną wersję filmu Sezon na Lwy, który niektórzy mieli już okazję zobaczyć na DVD. Przypomnę, że w filmie gram rolę przypadkowo spotkanego podróżnika, który chce otrzymać boliwijski paszport. Rolę tę gram do dzisiaj.

A ten piękny plakat zaprojektował Tomek Larek i nie zapłaciliśmy mu ani jeden dolarek.

inny ja?

2014-03-29 – 19:44

Pasikonik uwierzył w koniec kalendarza Majów. Może nie w koniec świata, ale w zmiany, które miał przynieść koniec cyklu. Kalendarz się skończył, a Pasikoń proaktywnie zaczął szukać tych zmian. U żródel, w Meksyku. No i zaczął kręcić.

Pamiętacie “Sezon na Lwy”? Tym razem wygląda na to, że szykuje się coś równie nieprzewidywalnego. ;)

Pasikonik potrzebuje pomocy, żeby ukończyć film.
Szczegóły:
https://polakpotrafi.pl/projekt/inlakesh
http://www.monoloco.pl/podroze/pasikonik-w-tarapatach-mozesz-pomoc

Update 2014-03-31: znalazła się odpowiednia ilość wspierających, projekt został ufundowany, Pasikonik skacze aż pod chmury.

powoli wstaję, podnoszę się i obmywam po przejściu fali hejtu. dziękuję rodacy!

2013-12-17 – 23:22

Ponownie pojawiłem się na blogu Projektu Bly:
The Eight Qualities of A Great Photojournalist

A jak wszyscy wyjedziemy to kto utrzyma ZUS i OFE? [emsiyay]

2013-12-09 – 22:48

Byłem już na głównej na demotywatory.pl, dziś jestem na głównej na gazeta.pl.

Gazeta.pl   Polska i świat   wiadomości   informacje   wydarzenia

http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35612,15082618.html?as=1

keep calm and stay weird

2013-11-25 – 02:56

z La Paz, z San Francisco, z Oakland, z Doliny Krzemowej, z Cochabamby, z Santa Cruz, z Coroico. piwne autdorowe imprezy to spotkania HHH “a drinking club with a running problem”.

To były intensywne miesiące. To mój pierwszy od 1.5 miesiąca weekend w domu. A ja mam wyrzuty sumienia, że nic nie robię. A życie ucieka mi pomiędzy palcami. Dużo pracy.

Z telefonu.

20130827_szk_500220130827_szk_500520130827_szk_501220130827_szk_501320130828_szk_501620130907_szk_502120130907_szk_502320130907_szk_502520130911_szk_504220130911_szk_504420130911_szk_504520130911_szk_504620130919_szk_505020130919_szk_505820130919_szk_506820130920_szk_506620130920_szk_507020130921_szk_507120130921_szk_507620130921_szk_508020130921_szk_508420130921_szk_509220130921_szk_509520130922_szk_509820130922_szk_509920130922_szk_510120130928_szk_511320130928_szk_511520130928_szk_512020130928_szk_512620130928_szk_513120130928_szk_513420130928_szk_513820130928_szk_514020130928_szk_514620130928_szk_515220130928_szk_515920130928_szk_516720130928_szk_516820130928_szk_517120130928_szk_518520130928_szk_518720130929_szk_519220130929_szk_519620130929_szk_519820130929_szk_520020130929_szk_520620130929_szk_521720130929_szk_522220130929_szk_522820130929_szk_522920131002_szk_523420131018_szk_526620131020_szk_526820131020_szk_527120131020_szk_527720131020_szk_527920131020_szk_528120131020_szk_528420131023_szk_528620131023_szk_528720131023_szk_528920131026_szk_530720131026_szk_531220131027_szk_531420131027_szk_532120131027_szk_532220131027_szk_532320131027_szk_532620131027_szk_532720131027_szk_532920131027_szk_533220131027_szk_534020131027_szk_533720131027_szk_533420131027_szk_535820131116_szk_553120131116_szk_553320131116_szk_554420131108_szk_550920131112_szk_551820131115_szk_552120131116_szk_552520131116_szk_552820131102_szk_549220131103_szk_549420131103_szk_549620131104_szk_549920131108_szk_550220131031_szk_546720131031_szk_546820131031_szk_547020131101_szk_547220131029_szk_546020131030_szk_546120131031_szk_546520131029_szk_544220131029_szk_545120131029_szk_545620131029_szk_545920131029_szk_543220131029_szk_543620131029_szk_543720131029_szk_543920131029_szk_542620131029_szk_542920131029_szk_543020131028_szk_539020131028_szk_540720131029_szk_540920131029_szk_541820131029_szk_542520131027_szk_537220131027_szk_537520131027_szk_537620131028_szk_538720131027_szk_536220131027_szk_536520131027_szk_537020131027_szk_534120131027_szk_534520131027_szk_534720131027_szk_5353

ciężkie jest życie sprzedawcy odkurzaczy

2013-11-04 – 03:06

20131102_szk_5001
20131102_szk_5002
20131102_szk_5005
20131102_szk_5019
20131102_szk_5025
20131102_szk_5026
20131102_szk_5028
20131102_szk_5044
20131102_szk_5047
20131102_szk_5057
20131102_szk_5066
20131102_szk_5083
20131102_szk_5123
20131102_szk_5137
20131102_szk_5156
20131102_szk_5167
20131102_szk_5171
20131102_szk_5185
20131102_szk_5190
20131102_szk_5220
20131102_szk_5234
20131102_szk_5243
20131102_szk_5261
20131102_szk_5296
20131102_szk_5322
20131102_szk_5326
20131102_szk_5327
20131102_szk_5338
20131103_szk_5005
20131103_szk_5007
20131103_szk_5019
20131103_szk_5021
20131103_szk_5034
20131103_szk_5044
20131103_szk_5062
20131103_szk_5065
20131103_szk_5070
20131103_szk_5100
20131103_szk_5102
20131103_szk_5107

sam możesz wybierać los szczytów, szczytów ślad

2013-10-07 – 00:45

Illamani climb – 6438m – Sept 21-23, 2013

Nie jestem górołazem. Chociaż niemal codziennie mam pod górkę. Mimo, że mieszkam na 3625m.

Ta przygoda zaczęła się jakieś 2 miesiące temu. Tom zapytał, że nie chcę się wybrać na Illimani, a ja się zgodziłem.

Illimani, to Święta Góra, mimo że oddalona o 40 km, to jednak widoczna prawie z każdego miejsca La Paz. Więc gapiłem się na tę Górę przez ostatnie 4 lata (czy ile ja tu już jestem?).

2 tygodnie przed Tom i Christina wyprawiali swoją imprezę pożegnalną z okazji przeprowadzki do Ekwadoru. To co, robimy to? No chyba robimy.

Miałem mocne postanowienie przygotowania się kondycyjnego. Skończyło się na tym, że któregoś dnia wszedłem może ze 30 pięter po schodach, ale mi się znudziło.

Było nas trzech, Tom (Holandia), Martijn (Holandia), ja. Potem dołączyło do nas 3 przewodników i trzech tragarzy (od Campo Base).

Wspinaczka trwa 3 dni. Pierwszego dnia docierasz do Campo Base, ok 4500m. Tam jeszcze da się spać. Sprzęt wnosimy sami. W nocy nawet nie było zimno, musiałem otworzyć śpiwór (do -18C). Sprzęt oczywiście pożyczyliśmy w La Paz. Zdecydowaliśmy się na 3 przewodników, jednego na łebka. I to była dobra decyzja. Przewodnicy – najlepsi w La Paz, z papierami, 115 USD za dzień. Klienci dewizowi to my.

Drugiego dnia wchodzi się na ok 5500 do Campo Alto. Tutaj, już pomagali nam tragarze. Podejście nieszczególnie trudne, zaczynają się skały. Na luzaku bez lin, a tragarze nawet bez porządnych butów.

Czujemy wysokość we łbach. Za każdym razem jak się pochylam i prostuję, to kręci mi się we łbie. Tam już spać się nie da.

Pobudka o pierwszej w nocy. Woda w butelkach zamarzła, namiot oblodzony. Ubieramy się. Dużo warstw ciuchów, uprzęże, buty, raki. Linami spinamy się już od obozu, wychodzimy na śnieg. W świetle czołówek krok za krokiem. Tom wychodzi ze swoim przewodnikiem pierwszy, – Widzimy się na szczycie – mówi, ja drugi po 5-10 minutach. Za mną Martijn i jeszcze 3 Szwajcaro-Włochów ze swoimi przewodnikami. Ciemno, koncentruję się na podejściu. Krok za krokiem, co 30 kroków krótka przerwa. Ciemno, pod nami chmury. Are we there yet? Nie jeszcze daleko. Podpieranie się czekanem. Przewodnik czeka, gdy tylko chcę odpocząć zatrzymujemy się na kilka chwil. Nachylenie stoku 45 stopni. Szybkie oddechy. Nie jest źle.

Toma nie doganiam, widzę jego czołówkę daleko z przodu. Ludzie z tyłu mnie doganiają, jeden Szwajcar nawet na chwilę wyprzedza, ale za chwilę pada, robi dłuższe przerwy. Martijn dość szybko rezygnuje, źle znosi brak tlenu.

Dochodzimy z Ignacio (moim przewodnikiem) do ściany z zamarźniętego śniegu. Nachylenie 55 stopni. No to zaczyna się zabawa. Wciąż jest ciemno, nie widzę szczytu ściany, nie wiem co jest dalej. W ruch idzie czekan, mocniej trzeba się wbijać rakami. Po jakiś 80 metrach pytam się Ignacio – dużo jeszcze tej ściany? (Mam nadzieję, że powie, że jesteśmy w połowie). – Dużo – odpowiada Ignacio.

No kurwa, nie czuję się bezpiecznie (ostatnio lęk wysokości trochę mi się włączył na stromiznach). A on mi mówi, że jeszcze daleko, że do szczytu ze 2 godziny. A idziemy już 4.

Dużo poniżej, przy podstawie ściany widzimy czołówki 2 Szwajcarów. Czekają.

– Ignacio, ja chyba nie dam rady.
– Dasz radę. Tylko rób małe kroki i wolno.

Jak on mówi, że dam radę, to to próbujemy. Zwłaszcza, że Ignacio, to pierwsza osoba, która zapewnia mnie że dam radę (dzięki Radek i Tom za psioczenie i demotywacyjną gadkę).

No to próbujemy. Szwajcarzy zawracają do obozu. (Później okazało się, że przez oblodzenie uznali, że jest trochę niebezpiecznie. A ja się nie znam więc brnę.)

Kolejne metry. – Ignacio, jesteśmy już w połowie ściany? – Nie jeszcze nie.

Przypomina mi się The Wall z The Game of Thrones.

Robimy kilka zygzaków. Ta ściana jest dla mnie masakrycznie wysoka. Czekan pracuje. Nauka wspinania w praktyce. Czuję się niepewnie, przewodnik rakami wydeptuje miejsca, gdzie i ja wstawiam nogi. Trwa to w nieskończoność. W międzyczasie rozjaśnia się. Boję się patrzeć w dół.

Jest już pewnie z 7:20 gdy kończymy ścianę i wracamy do standardowych 45 stopni nachylenia. Wciągam tubkę Energy Gelu, którą dostałem od znajomego Francuza. To zwykłe słodzone mleko skondensowane. Zapijam wodą (woda w butelce częściowo zamarźnięta). Żel nie pomaga za bardzo. Wciąż mam siły, wciąż nie zszedł z ze mnie kopniak adrenaliny po walce o życie na The Wall. Do szczytu jest może z 40 minut po w miarę płaskim. Jest dużo miejsca, ładny stok.

Mijamy się z Tomem, on schodzi ze szczytu. Padamy w objęcia. Szczyt jest tam. Już wiem, że dam radę. Tom daje mi pół piersiówki jakiejś holenderskiej nalewki. Do zobaczenia na dole. (“Jeśli się nie spadnę ze ściany” – dodaję w myślach.)

Szczyt. Pod nami chmury. Gdzieniegdzie wystają szczyty. Jest ósma rano, za nami 6 godzin wspinaczki.

O czym myślę? O tym, że jestem daleko od Gdyni. O dziewczynie, którą kocham i która mnie spakowała na tę wycieczkę, a nawet kupiła odzież termiczną. O tych co nie wierzyli, że mi się uda. O tym czy warto wystawiać się na takie niebezpieczeństwo. I o tym, jak niewiele mogę teraz zrobić, żeby go uniknąć.

Na szczycie spędzamy może z 10 minut. Trzeba schodzić. Zbieram siły. Człap, człap, człap, aż do ściany.

Dochodzimy. Nie czuję się już pewnie. Schodzimy. Stromo. Słońce wschodzi coraz bardziej, ściana jeszcze tylko przez chwilę będzie w cieniu. A jak wyjdzie z cienia to będzie lód. Chociaż ja się nie znam, ale wydaje mi się, że jak słońce dotknie ściany, to stanie się coś bardzo złego. Lawina? Przylecą smoki? Nie wiem, nie znam się.

Zatrzymuję się raz, drugi. Kroki nie są już tak pewne. Cholernie stroma ta ściana. Daleko w dole widzę Toma, jest już poniżej ściany, zaczynają schodzić do obozu.

Po kilkudziesięciu metrach mówię:
– Ignacio, nie czuję się zbyt pewnie. Ta ściana jest dla mnie strasznie stroma, będziesz mi musiał dużo pomóc.
– OK, spoko, idź powoli. Staraj się wbijać mocno rakami.

Nie jest wesoło. Mam cichy panic attack w głowie, ten moment, że chcę tylko usiąść i zadzwonić po helikoptery. Ale w Boliwii nie ma helikopterów ratunkowych, więc nie przylecą. Muszę iść. Przystanki co parę kroków. Jesteśmy zdani tylko na siebie.

– Ignacio, nie czuję się zbyt dobrze. (w myślach chciałbym powiedzieć – poniesiesz mnie?). Nie wiem jak zejdę z tej ściany. Co robimy?
– Spoko – powiedział Indianin, choć jego twarz wcale nie wyglądała na spoko.

Wbija czekan głęboko, przygotowuje stanowisko, wyjmuje więcej liny. z plecaka.
– Spuszczaj się tyłem, jak Ci powiem, to wbij czeka głęboko i czekaj na mnie.

Spuszczam się na linie, jest nawet fajnie. Długa ta lina, Ignacio zostaje wysoko w górze, wbijam się, schodzi szybko, znowu zakłada stanowisko.
Powtarzamy operację ze 3 czy 4 razy. Czuję się nawet dobrze i pewnie, tylko potwornie zmęczony. No i boję się, że wraz ze słońcem przylecą smoki (seriously? stop watching this shit on TV!)

Jesteśmy na dole ściany. Przeżyję! Choć jestem koszmarnie zmęczony. Jemy jakieś słodycze.

Schodzimy powoli do obozu. Bardzo powoli. Jestem wykończony, mój przewodnik rześki. Z liną czuję się jak zdychający pies na smyczy. Ignacio tylko czeka aż się zatoczę, żeby mnie złapać. Żenada.

Docieram do obozu. Ledwo mogę chodzić. Czuję się jak gówno, a tu ludzie się na mnie gapią. – Gratulacje – przybija piątkę inny przewodnik. – Zrobiłeś to.
A ja czuję się tak bardzo wykończony. Zdjemują ze mnie raki i uprząż, walę się na 15 minut do parnego namiotu.

Tego dnia zeszliśmy do Campo Base, a potem do pueblo, a potem jeszcze kierowałem 3 godzinki do La Paz. Uda bolały mnie przy wstawaniu/siadaniu przez następne 4 dni.

Spotkałem na ulicy znajomego Francuza, który zrobił większość okolicznych szczytów.
– I jak się czujesz?
– Nigdy więcej!
– Zobaczysz, odpocznij jeszcze, za 2 tygodnie znowu będziesz chciał wejść na jakiś szczyt.

“Bo w życiu nie jest ważna ilość oddechów, lecz te chwile, które zostawiają cię bez tchu.”

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

ESKALACJA 9/11

2013-09-12 – 00:24

Rano szef wezwał mnie do siebie i mówi, że jeden z projektów jest zagrożony, że nie ma dobrej komunikacji z klientem, a klient jest potencjalnym źródłem projektów na przyszłość.
– Rozmawiałem z T i powiedział, że może “szkoda marnować ma to Czas Szymona”, ale jak jesteś zainteresowany, to chcę zrobić Cię tam Team Leadem od zaraz.
– I’m flattered. Tylko nie chcę dymów z kolegami, proszę.
– O to się nie martw. You’ll do great.
– Ok. Whatever you say master.

No to jedziemy, dzień spędzony na pogaduszkach, próbuję wykumać w czym się teraz robi internety. Po południu telekonferecja.

Wbijam się na zooma spóźniony, niezaproszony, ale za to z odpaloną kamerką. I w tym momencie mój szef ze Stanów puszcza mi tekst ma czacie Skype’a:
– Uśmiechasz się jakbyś się gówna nażarł.

Czasem lubię swoją pracę.

image